Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.

W Alicante wcale nie jest gorąco, co najwyżej wilgotno trochę. Phi! Siedzę tu tak sobie już 5 miesięcy. Wieje tu mocno, jest cień. Kiedy w mieście żar bucha z nagrzanego asfaltu i betonu ja nie tracę ni kropli potu. Czasem ludzie patrzą na mnie dziwnie kiedy narzekam, że ten rok  jakiś taki. No i owszem jest zimniejszy niż zwykle, ale i tak dla wielu za gorący. W piekielnie upalne sierpniowe popołudnia nie ma lepszego miejsca na odpoczynek niż nasze krzesełka i stoliki na tarasie przy "Medusie". Panuje to wyjątkowy mikroklimat, a jak dojdzie do tego jeszcze zraszacz, który uruchamia popołudniami nasz conserje to już mamy na maksa rześko.

Ludzie o tym jednak nie wiedzą, albo i na paseo, na które po godzinie 18tej rzuca długi cień nasze edificio "La Siesta" jest dla gnuśnych spacerowiczów wystarczająco chłodno. Dni upływają podobnie. Siedzimy sobie wpatrzeni w morze i jedyne boisko do siatkówki w tej części plaży. Boisko jest praktycznie non stop zajęte. Czasem zdarzy się grupka lepiej wyszkolonych graczy i jest wtedy na co popatrzeć (zwłaszcza jak chwacko sobie poczynają na piasku siatkareczki w stringach). Ktoś tam na pobliskiej ławeczce otrzepuje klapki z piasku inny objuczony niczym muł w plażowe akcesoria rozgląda się za resztą rodzinki. Ktoś przyjdzie na kawę, kupi fantę z lodówki, którą każdego dnia konsekwetnie wypychamy poza lokal, żeby kusić spragnionych wędrowców wizją zimnego napoju prosto od dobrego Wuja Coca-Cola. 

Wczorajszy dzień miał miły akcent na zakończenie: usiadło 9 młodych Francuzów i jęło doić drinki, piwo, oraz sangrię. Dzięki temu po raz pierwszy rachunek w naszym barze przekroczył 100 EUR. Jak zawsze ceną za dobry dzień była góra naczyń do pozmywania i powrót do domu o Bóg-wie-jakiej-porze. I w tym zakresie pobiliśmy rekord i zjawiliśmy się w progu domu punkt piąta. Bez zmywarki dłużej nie damy rady, to pewne. Szukamy już po segundamano.es jakiegoś przemysłowego używańca. Lepsze dni to kłopoty z zaopatrzeniem, kolejny dzień nie możemy się doczekać butelkowanego "Mahou" i piwa z beczki. Wychodzi na to, że będziemy musieli już niemal wszystko kupować we własnym zakresie - niezawodne tu jest "Makro".

Piwo beczkowe jest tam ponad 2 razy tańsze. Dostaliśmy jednak gryfon pod tytułem "Amstel" - na szczęście klienci zamawiając "cana" chcą po prostu piwo z nalewaka. Jeśli "Pilsner" z "Makro" (nie "Urquel" niestety) się sprawdzi, i jego smak będzie do zaakceptowania zapewne na stałe zagości w naszej knajpie. Jeśli dostawcy mają nas w dupie no to nie za bardzo mamy powód czuć się wobec nich lojalnymi. Jeżdżą kiedy chcą, nie odbierają telefonów, kiedy otwieramy lokal po połudnu w ogóle nie ma szans się ich doczekać.

Manana mananą, ale zarabiać trzeba. Jak gryfon pusty i w lodówce też browara nie uświadczysz to kiepskie są widoki na zarobek.

Komentarze

  1. Joven: http://house-of-the-rising-sun.blog.onet.pl/23 sierpnia 2010 06:26

    A czy do piwa serwujecie darmowe przekąski? Nie wiem jak na wybrzeżu, ale w Madrycie do Mahou przykładowo dają tapas, arros de cebolla, czasem też patatas alioli. Czytam Twój blog od początku, ale nie pamiętam żadnej wzmianki o darmowych przekąskach (jeśli była to wybacz). W każdym razie mam pytanie dotyczące tego zagadnienia. Otóż czy to się opłaca? Bo, powiem szczerze, jak zamówiłem dwa Mahou i dostałem do tego porządną porcję arros de cebolla i patatas alioli, nie musiałem zamawiać nic do jedzenia, bo dostałem to "w prezencie". Mój rachunek wynosił wtedy około pięciu euro. A gdyby nie napchali mnie darmowym żarciem, prawdopodobnie byłbym zmuszony sam coś zamówić, dzięki czemu mieliby większy zarobek. Na czym więc to polega? Bo wątpię, żeby celowo nastawiali się na straty, w tym musi być jakiś wyższy cel. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż. Darmocha do piwa nie jest obligatoryjna. Większość knajp nie wyrywa się z żadną darmową zagryzką, ale gdy klient sobie czegoś takiego zażyczy jako gratisa do piwa nikt mu nie odmówi. My dajemy wszystkim do piwa małą miseczkę orzeszków ziemnych, albo oliwek. Za chipsy już kasujemy. Sprzedajemy piwo po 2 EUR (tertio) za sztukę więc hojniejsi być nie bardzo możemy. Jak to sobie innne knajpy kalkulują? Jeśli nie profilują się na grubsze jedzenie i kupują w hurtowniach jakieś suche zapchajżołądki za grosze to mogą sobie pozwolić na taki gest. Najczęściej na jednym piwie się nie kończy, a darmowa zakąska jest tylko jedna. Za każdą dokładkę już większość knajp kasuje niechby i 50 centów czy 1 Euro, ale koszty zwracają się z nawiązką.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...