Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2010

Trudni klienci czyli jak nie dać się trafić przez szlag

Jak w każdej robocie z ludźmi, trafiasz na sympatycznych, normalnych, upierdliwców i skończonych idiotów. Nie chcę wyjść na szowinistę, ale to baby są najgorsze. Dziś się trafiła "matematyczka", która poplątała się w zawiłościach naszego menu. Zamówiła 2x montaditos jedne i 2 x montaditos drugie i jeszcze raz montaditos trzecie. Dostała zgodnie z tym co jest wyjasnione w naszym menu 10 malych kanapeczek porque una pocion lleva dos unidades , czyli jedna porcja zawiera dwie jednostki. Rozumiem, że ktoś może mieć problem z kumaniem, że dla nas 2 x coś tam to dwa razy porcja a nie dwie jednostki składowe tej porcji. Pani nijak nie dało się tego przetłumaczyć i zaczęła komentarze w stylu u nas w Hiszpanii 2+2=4. Żeby jeszcze spisać protokół rozbieżności, ok zaszła pomyłka, nie zgdaliśmy sie, bariera językowa, ale no te preocupes . Niestety trafiła się osoba z koszmarnego gatunku glupio-mądrych. Nie wystarcza jej jej własna głupota musi się nią podzielić z innymi, ba narzucić ją.

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Obraz
Pytacie mnie drodzy czytelnicy ile to wszystko kosztuje. Drogo. Każdy drobiazg to spory wydatek, a jak przemnożyć to wszystko razy ileś tam rzeczy, które trzeba było kupić by bar mógł w ogóle działać, to już się te kwoty robią zupełnie duże. Zaczęliśmy całą tę zabawę z naprawdę skromnym budżetem jak na tego rodzaju przedsięwzięcie. Zachomikowane pieniądze ze sprzedaży domu w 2007 roku trzymaliśmy na naprawdę czarną godzinę, albo na moment kiedy trzeba będzie powiedzieć sobie, mamy dość - wynosimy się. No i ten moment przyszedł już 2 lata później. Dopiero po 4ech miesiacach pobytu w Hiszpanii wynajęlliśmy lokal nad samym morzem (1000 EUR czynszu), następnie go wyremontowaliśmy, no i trzeba go było jeszcze wyposażyć. Jakimś cudem udało się nam to za około 15000 EUR. Dzięki tanim lotom ściągnęiśmy do nas najpierw męża kuzynki mojej Krysi, który postawił nam ścianki działowe w nowych łazienkach i wyprowadził hydraulikę. Potem przyleciał jeszcze kolega, który remontował nam mieszkanie w Pol

Nieproszeni goście czyli słów kilka o stworzeniach, którym życzymy śmierci.

Hiszpania to ciepły kraj. Skoro tak trzeba zaakceptowac oprócz permanentnie spoconej skóry, towarzystwo różnego rodzaju robactwa. I tak jestem mile zaskoczony, że intruzów z rodziny  insektów jest tak niewiele. Są jednak chwile gdy przystępują do inwwazji i wtedy szlag mnie trafia. Najgorsze chwile przeżyłem podczas remontu. Podczas rozbierania ścianki działowej w łazience wysypało się na mnie sporej wielkości mrówcze miasto i kilka tysięcy małych stworzonek przebierających swoimi jeszcze liczniejszymi odnóżami. Zrobiłem draniom prawdziwą Hiroszimę, ale to nie był koniec. Mrówczy problem powrócił w czerwcu. Znowu linią frontu w tej bezwzględnej, bezpardonowej wojnie była łazienka. Mrówki - robotnice i skrzydlaci wojownicy zaczęły wyłazić ze szczelin między kafelkami setkami. W czerwcowe wieczory kiedy śledziłem zmagania tuzów piłki kopanej w RPA w telewizorze musiałem wykorzystywwać całe przerwy (a czasem i dłużej) by spacyfikować mrówcze dążenia do przejęcia kontroli nad sporą częścią

Środa. Dzień żarciowy. Prawie jak u króla Stasia.

Druga środa z rzędu i przeżywamy wielki skok na wyżerkę. Dlaczego akurat w środy zaostrza się apetyt Hiszpanów na las comidas fuera de casa?? Nie w czwartki, nie w piątki i nie we wtorki. Poczekam jeszcze ze 2-4 tygodnie i w razie utrzymania tendencji będę mógł triumfalnie ogłosić, że odkryłem nowe prawo rządzące hiszpańskim rynkiem gastronomicznym. Odkrycie na miarę Pascala czy innego Newtona niemalże. Po zmianie menu do łask wróciły naleśniki. Z szynką i serem i z pieczarkami. Dają nam klienci pożyć bo ich ruch się wreszcie rozkłada w czasie. Od 20tej do 1ej w nocy przynajmniej połowa stolików jest zajętych. Żadnego obsiadania chmarami jak jakieś owady rojne. No i daję radę - ja - kelner amator. Nawet biegać nie muszę choć dystans nie byle jaki. A w tej robocie liczy się praca nóg, prawie tak jak u Adamka. Duchota, wilgotno, ale się przyzwyczaiłem. Co do dostawców to przyjemniaczek zaszczycił nas w końcu beką 50 litrów Amstelka i skrzynką Heinekenów małych. Może jak załapią, że my ra

Dostawcy. Nie liczę na nich.

Ile to czasu czekam już na beczkę z Amstelem? Tydzień. Wczoraj nawet nowy przedstawiciel się do mnie pofatygował. Obiecał transport popołudniowy i co? Kupa. Godzina 21 dochodzi a po browcu z nalewaka ani śladu. To znaczy tak by było gdybym sobie zastępnika zawczasu z Makro nie załatwił. Trzeba w ogóle uważać, hurtownie sporo dają na dzień dobry, ale potem często przywożą Ci towar sporo droższy nawet od tego co mogę sobie kupić w pobliskiej "Mercadonie". Najgorzej przejechałem się na "Pepsi". Nawet po 5mcach nie udało mi się pozbyć niektórych kategorii napojów, które mi wcisnęli w zestawie startowym. Najweselej było z energetykami 250 ml, które kupiłem hurtowo po 1,96 za sztukę. Przeżyłem niezły szok jak zobaczyłem to samo cholerstwo w "Mercadonie" w promocji po 55 centów... Tak czy owak wygrywa ta obrzydliwie imperialistyczna Coca-Cola. Zawsze i wszędzie. Osobiście bardziej mi podchodzą napoje z rodziny"Pepsi", ale jakieś mają pierdołowate kadry

A jak się kelner wyp.... przewróci.... Prawda, że to zabawne?

Jakie sceny śmieszyły u zarania kina widzów najbardziej? Jak kelner z michą pełną żarcia, tortem, winem, itd. wypieprzy się jak długi i zawartośc swojej tacy pozostawi na głowach i odzieży dystyngowanych (najlepiej) gości. I co? I ja mam już na koncie akcję rodem z filmu z Leslie Nielssenem. Idę sobie do stolika dzierżąc w dłoniach tacę z sokiem pomarańczowym, moijto i dwoma kieliszkami wina. Zatrzymuję się przy stoliku. Siedzą tam dwie młode laski (Rosjanki), ich rówieśnik nieokreślonej narodowości i stary Hiszpan. Staję przy stoliku i chcę elegancko podać, jak kurde rasowy kelner - jedna ręka pod tacą druga nakłada. A jest ku temu szczególna okazja bo oto  śmigam drugi dzień z rzędu zaledwie, z piękną okrągłą, metalową tacą nabytą u Senor Chińczyka, a nie jakimś prostokątnym tandectwem. No więc podchodzę. Taca tylko delikatnie się nachyla w kierunku jednej z dziewczyn, kilka stopni zaledwie. To wystarczy. Mokra, gładka jak szkło taca działa jak skocznia narciarska. Wszystkie cztery w

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.

W Alicante wcale nie jest gorąco, co najwyżej wilgotno trochę. Phi! Siedzę tu tak sobie już 5 miesięcy. Wieje tu mocno, jest cień. Kiedy w mieście żar bucha z nagrzanego asfaltu i betonu ja nie tracę ni kropli potu. Czasem ludzie patrzą na mnie dziwnie kiedy narzekam, że ten rok  jakiś taki. No i owszem jest zimniejszy niż zwykle, ale i tak dla wielu za gorący. W piekielnie upalne sierpniowe popołudnia nie ma lepszego miejsca na odpoczynek niż nasze krzesełka i stoliki na tarasie przy "Medusie". Panuje to wyjątkowy mikroklimat, a jak dojdzie do tego jeszcze zraszacz, który uruchamia popołudniami nasz conserje to już mamy na maksa rześko. Ludzie o tym jednak nie wiedzą, albo i na paseo, na które po godzinie 18tej rzuca długi cień nasze edificio "La Siesta" jest dla gnuśnych spacerowiczów wystarczająco chłodno. Dni upływają podobnie. Siedzimy sobie wpatrzeni w morze i jedyne boisko do siatkówki w tej części plaży. Boisko jest praktycznie non stop zajęte. Czasem zdarzy

Jedzą, piją, śmiecą, palą. Bez szaleństw. No i dobrze.

Zawijańce naleśnikowe z kurczakiem i grillowanymi warzywami drugi dzień cieszą się wzięciem. To musi być to, nasz okręt flagowy i chleb na okres jesienny. Regularności żadnej w upodobanich klienteli nie ma. Ot wszyscy jednego dnia mają ochotę na piwo z nalewaka, albo butelkowane, na kanapki, na sałatki, na krewetki. Nic równomiernie, nic po trochu - Hiszpanie jak te mrówki mają chyba jakąś wspólną świadomość? Na szczęście dla nas, małej knajpy ich upodobania są bardzo wąskie. Jak napoje to: coca-cola, fanta pomarańczowa i cytrynowa, tonik, woda niegazowana, sok wyciskany z pomarańczy, albo z butelki ananasowy. Podążając za gustami lokalnymi wdrożyliśmy do menu horchatę i szejki (batido). Ostatnią rzeczą, którą się klienci domagają od nas stanowczo, ale ze względów na niedobory sprzętu dac im póki co nie możemy to granizados czyli owocowe sorbety lodowe. Jesteśmy tuż obok nocnej drinkowni i lodziarni i wiele osób siadając do nas nie wyobraża sobie, że nie mamy tego czy tamtego z zakresu

Kryzys, deszcze, bezrobocie - 30 lat hiszpańskiej prosperity defenitywnie się kończy?

Ma się to szczęście. Wybrać chyba najgorszy rok ze wszystkich 30 lat, w których Hiszpania dynamicznie się rozwija by rozpocząć tu własny biznes. Otwierać knajpę w kraju, w którym wszystko co niehiszpańskie traktowane jest z góry jako gorsze, w kraju, w którym już 20% ludzi nie ma pracy, kraju, w którym jedyna grupa cudzoziemców, która radzi sobie świetnie to Chińczycy. Ci cieszą się tu zresztą specjalnymi przywilejami podatkowymi. Zachodziłem w głowę dlaczego akurat oni? Czy ma to jakiś związek ze skupem przez CHRL obligacji Królestwa Hiszpanii? Chińczycy bezwzględnie opanowują sektor handlu detalicznego i gastronomicznego. Są tani, mają w zasadzie na składzie wszystko czego dusza zapragnie. Żarcie jest tanie, bardzo zróżnicowane i smaczne. Sklepy chińskie to mini markety z przysłowiowym mydłem i powidłem. Odzież, art. hydrauliczne, elektryczne, wyposażenie mieszkań, narzędzia, art. papiernicze. Większość z tych rzeczy jest fatalnej jakości, ale skoro kosztuje te parę centów to dlaczeg

O przenajświętsza patiencjo

Obraz
Wczoraj przynudziłem o jakimś szkle. Wybaczta. Dziś za to o klientach. No więc solą tej roboty są ludzie, ludzie, którzy sadziwszy dupki na naszych krzesełkach dają nam nadzieję na zarobek. Ze względuu na charakter plaży jest tu bardzo międzynarodowo. Tubylców i owszem sporo, ale obok nich Madrytczycy, Francuzi, Niemcy, Brytyjczyków też kopka, Holendrów niemało i skandynawów też się znajdzie. W ciągu ostatnich 5 mcy zawitały też 3 naprawdę urodziwe laski (zupęłnie nie jak Amerykanki) z samego San Francisco i rodzinka Australijczyków. Tę ostatnią zapamiętam szczególnie ciepło, bo jako pierwsi klienci otrzymali od nas rachunek opiewający na kwotę przekraczająca 50 EUR.  Za krótko tutaj jesteśmy, żeby każdej z nacji przypinać jakieś łatki, mogę co najwyżej opisać konkretne przypadki i spróbować na ich podstawie pokusić się o wstępną statystykę . Ostatnimi czasy najwięcej z zagraniczniaków jest Francuzów. Raczą się krewetkami i sokami wyciskanymi z pomarańczy. Napiwki dają liche albo wcale

Kruchy jest żywot człowieczy... jak szkło

Uspokajam na wstępie, żadnego tu kurde filozofowania egzystencjonalnego nie będzie, będzie o szkle. Szkło w hiszpańskiej gastronomii. Gdy jako totalni barowo-restauracyjuni amatorzy w lutym tego roku ruszyliśmy na zakupy do IKEI mieliśmy tylko blade pojęcie co kto do jakiego napoju używa tu na ziemii byczka Fernando. Kieliszki do wina białego, czerwonego, szampana, puchary do lodów, piwa, szklanki do whisky, drinków, itd. A to dopiero początek. Zakupy zostały poczynione, ale bardzo szybko okazało się, że toporne walcowate szklanki na grubej stopce do piwa o pojemności 0,38l. nie wzbudziły entuzjazmu hiszpańskich piwoszy. Podobnie rzecz się miała ze szkłem na małe piwo. Walcowate szklanki (już bez kieliszkowej stopki i nóżki) rozszerzające się u góry też trąciły stylistyczną mizerią. Sprawę udało się naprawić po pewnym czasie kiedy odwiedziliśmy "Makro". Tam znaleźliśmy idealne szkło na "ca ñ a". Pucharki 0,33 l. i 0,25l. mile beczułkowato zaokrąglone u dołu, zwężaja

Piwko, Fanta, Cola... - i jak tu zarobić?

Prawdziwe konfitury są w jedzonku. Marże na ciepłe posiłki w gastronomii są kolosalne. Ile można narzucić na puszkę toniku czy butelkę Coca-Coli? Z zazdrością spoglądamy na sąsiadów, którzy siedzą w tej branży od 27 lat, mając naprawdę niewielką kuchnię wydają po kilkadziesiąt obiadów dziennnie. Czasem wiatr przywiewa do nas jakiś paragon ze stolików restauracji "Lorea" czy "El Mayoral". Rekordowy opiewał na kwotę 360 EUR, dużo, dużo więcej niż wynosiła średnia naszych całościowych dziennych utargów w ciągu pierwszych 3mcy działalności. Nastawić się na solidną wyzerkę to ogromne wyzwanie. Ciepłe, smaczne, serwowane jak najszybciej się da. W kuchni o powierzchni 5-6 m2 takie cuda udają się tylko Chińczykom. Musieliśmy jakoś stawić czoła wyzwaniu i całkowicie zrewidować nasze pierwotne menu. Na początku chcieliśmy być bocaderillą czyli kanapkownią/kanapkarnią a obrót robić głównie na napojach i piwie, może i mocniejszych alkoholach jak pomyyślne wiatry pozwolą. Wobec

Bar w Hiszpanii - formalności

To dopiero temat rzeka. Mimo całego swego uroku Hiszpania to kraj socjalistyczny, a juz my Polacy wiemy najlepiej co za hasłem "socjalizm" się kryje. Biurokracja ma tutaj się dobrze, jest rozrośnięta, ale mimo to z korupcją nie ma tu wielkich problemów. Żeby założyć knajpkę w Hiszpanii trzeba zacząć od samego siebie. Etap nr I po przyjeździe to wycieczka do najbliższej placówki POLICIA NACIONAL i wyrobienie sobie numeru ubezpieczeniowego N.I.E. ( Número de Identificación de Extranjeros). Mimo swej nazwy to zdecydowanie dokument na "Tak" - otwiera możliwości do wykonywania najróżniejszych czynności prawnych w Hiszpanii.Polecam wycieczkę do komisariatu wczesnym rankiem - najlepiej być tam już przed 8ą. Po otrzymaniu numerka i odstaniu swojego w kolejce otrzyma się mały plik dokumentów do wypełnienia + kwit na przelew do banku na kwotę 19 EUR. Po opłaceniu kwitka, dodaniu do wypełnionych papierów 2 zdjęć legitymacyjnych i kserokopii paszportu, możemy wrócić do urzędu

Słowniczek pojęć gastronomicznych na hiszpańskiej plaży - cz. I

Zaciągnęło chmurami, nad odległym morskim horyzontem zaczęło grzmieć a na nasze drewniane krzesełka i metlowe stoliki ciec z nieba woda. Ludek spacerowy momentalnie zmył się i z deptaka i z plaży. Jakieś niedobitki wpadły na kawę. Oczywiście musiał się trafić na tym bezklienciu człek, dla którego zwykła kawa bezkofeinowa to za mało, a już w ogóle nie wyobraża sobie, że z kafetery. Zaparzyłem mu torebkę niczym herbatę, ale wyszła paskudna lura. Okazało się (sam o tym nie wiedziałem), że mam w swoich zapasach owe ustrojstwo, którego klient ów tak się energicznie domagał - rozpuszczalna kawa bezkofeinowa. Leży takie coś sobie u mnie od 5 mcy smutno i zupełnie nie miałem świadomości po co to komu i na co - ot kolejna rzecz wcisnięta przez dostawcę nowicjuszowi z branży. Każda potwora znajdzie swego amatora i tako było z ową "Cafe soluble" i to jeszcze w wersji light. Kawa bezkofeinowa, możliwe, że i bezkawowa, ale co ja się będę kłócił z klientami. Każdy ma swoje małe mniej lub b

Wiater chlaszcze twarz.

Zaczynam rozumieć dlaczego podczas halnego w górach jest tyle samobójstw. Taki intensywny wiatr dujący/ dący? przez służszy czas marnie wpływa na psychę. Dzionek do dupy, krzesła się przewracały, menu fruwały, klientów garstka. Nasze edificio (czyli budynek, w którym mieści się nasza "Medusa" nie od kozery nosi nazwę "La Siesta". Nic tylko walnąć się na czymś miękkim i zaciąć komara. Większa dawka czasu wolnego to szansa popracowania nad naszą stroną internetową i ulotką - przewodnikiem turystycznym o Alicante w języku polskim. Prace koncepcyjne są już dawno zakończone ino strona graficzna wciąż jest dopieszczana. Druk już w przyszłym tygodniu. Wierzymy, że efekt końcowy wzbudzi zachwyt rodaków, których z niekłmaną dumą i radością będziemy owymi folderami obdarowywać. Na razie Polacy do nas nie docierają choc mnóstwo ich się plącze po centrum miasta. Niewątpliwie informacja turystyczna w Alicante bardzo kuleje. Niby punktów informacyjnych jest aż 5 po mieście, ale d

Łyk wspomnień, bo dzisiaj jakoś tak nijako.

Siedzimy tu już 5 miesięcy niemal. Goniąc terminy zaciekle kończyliśmy w iście wariackim stylu remont żeby otworzyć się na tę magiczną datę 19 marca - jakaś fiesta na San Juan i przy okazji dzień ojca. Miast spodziewanych set ojro uhandlowaliśmy może ze 25. Kostucha była koszmarna, zapiździucha jakbym w świętokrzyskiem biznes otworzył a nie nad lazurowym, ciepłym morzem. Ludków NIET. Oszukano nas! Dalej lepiej nie było. Bida z nędzą, obroty, że kiszki burczą marsza  żałobnego. I tak paskudnie było przez kolejnych dni 10. Gwałtowny skok popularności odnotowaliśmy na Semana Santa. Plażę opanował dziki, nieprzebrany tłum. W dzień, który najwięcej się działo musiałem gonić po teściową na lotnisko zostawiając Krysię samą. Co bienda przeżyła... Sama wobec dziesiątków klientów i ich zachcianek, może i nie specjalnie wyszukanych, ale za to wyartykułowanych w jednej i tej samej chwili. Nim wróciłem po 2 ponad godzinach małżonka ma kochana zdążyła przettrwać 3 załamania nerwowe, ale i doświadczy

Tutaj w sierpniu nie pada.

A jednak. Zagrzmiało, pobłyskało i pokropiło nawet, choć w sierpniu, a już zwłaszcza w jego I połowie takie coś zdarzyć się w Alicante nie ma prawa. Winno być wściekle gorąco, wilgotność 110%, że tchu złapać nie można. Ma się to "szczęście", że trafiliśmy na rok gdzie wszystko jest postawione na głowie. Najzimniejszy rok od x lat. Najzimniejsza jesień, zima i wiosna a i lato jakieś takie mało zaciekłe w swym rozgorączkowaniu. Trza mi szukać pozytywów - człek mniej się poci. Negatywy to mierny popyt na pyszne zimne, gazowane, słodkie napoje z koncernu Coca-Cola i mu pokrewnych. Znowu było to samo. Krótka chwila i zbiorowo, niczym chmara owadów nasze krzesełka obsiadł tłum. Szczęśliwie wymagania nie były zbyt rozbudowane, a nieuniknione w tym fachu zgrzyty i zgrzyciki nie nazbyt dotkliwe. Ot jakimś babulinkom nie zasmakowała nasza chorchata, a dwie babki w średnim wieku krzywiły się na niedostatecznie niską temperaturę naszych piw. Ktoś tam zażyczył sobie piwa bezalkoholwego w

Dzień pierwszy dziennika. Jeśli dziś jest poniedziałek to nie ma ze mną mojej Krysi... :(

Tradycji stało się zadość. Kilka godzin nudów, polerowania powierzchni płaskich w barze w oczekiwaniu na ten jeden moment. Ten moment to jedna krótka chwila kiedy Hiszpanie stwierdzają, że czas posadzić tyłki na krzesełkach i sobie popić i "popikać" (od czasownika "picar", który tutaj można tłumaczyć jako kęszenie, dziabanie? jakiejś jedzeniowej drobnicy). Towarzystwo rozsiadło się na wszystkich 9 stolikach w przeciągu niespełna 10 minut. Jak zawsze w takich okolicznościach poczułem ciśnienie, nerw mną szarpnął i zaczęła się obłędna gonitwa od stolików na pasillo do baru i z powrotem. Zamówienia, napoje, tapas, żafrełko takie i owakie. Fajnie, super, zarabiamy, tylko dlaczego do k.. nędzy wszyscy na raz?? No tak. To Hiszpania, tu żyją Hiszpanie, a oni wszystko robią razem, w jednej chwili. Indywidualizm tu się nie przyjął. Z koniem kopać się nie idzie, na klientów obrażać też bez sensu, trzeba gonić od stolika do stolika. nie wnerwiać się kiedy jedna Pani wymownym g

Moja Hiszpania, moje Alicante - tak to się zaczęło.

O czym będzie ten blog? Trochę dziennik, trochę przewodnik. Chcę podzielić się z Wami tym wszystkim co przytrafia mi się jako współwłaścicielowi niewielkiego baru nad brzegiem morza Śródziemnego, a z biegiem czasu w retrospekcjach uzupełniać to co bieżące o wydarzenia dawniejsze - to co przeżyłem w ciągu ostatnich 10mcy mojego pobytu w Hiszpanii. Dedcyzja, jak to zwykle ze mną i moją żoną bywa, została podjęta bardzo szybko. Ta decyzja była nieco ważniejsza niż inne bo dotyczyła wyjazdu na stałe z Polski. Padło na Alicante. Nie mieliśmy tam żadnych znajomych, żadnej pracy, żadnego punktu zaczepienia. Po prostu spojrzeliśmy na mapę i szybko stworzyliśmy krótką listę przesłanek jakimi będziemy się kierować przy wyborze. Miało być miasto nie duże i nie małe i ma być nad morzem Śródziemnym, bo lubimy ciepło i lubimy morze, nie lubimy za to zadupii, ale i wielkomiejski zgiełk nam nie w smak. Niezbyt to skomplikowany katalog, ale nam wystarczył. Zebraliśmy trochę grosza i ruszyliśmy w 4 dnio