Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2010

GRUA porywa samochody.

Jeździ tych drapieżników po mieście ze 2 tuziny co najmniej. Polują, jak to depredadores, przyczajone. Atakują bezwzględnie, nikczemnie. Dopadają bezbronną ofiarę pod byle pretekstem - brzmi on złowieszczo dla każdego kierowcy - "NIEPRAWIDŁOWE PARKOWANIE". Podkładają pod koła małe wózki, odrywają opony od bezpiecznej przystani asfaltu. Ciągną takie auto tyłem w niemym upokorzeniu.  Zdaje się ono krzyczeć głosem swojego właściciela: "NIEEEEEE...!", wczepiając swoje opony w nawierzchnię. Oczyma wyobraźni widzę te opony przekształcające się w pazury walczącego o życie zwierzęcia wbijające się  w asfalt, żłobiąc w nim głębokie bruzdy. Porównanie do bezwzględnych drapieżców staje się jeszcze bardziej adekwatne w związku z moją historią z samochodem. Przez cały ten czas kiedy jestem w Hiszpanii zdarzało mi się nieprawidłowo parkować, ale tylko raz skończyło się to mandatem. Być może moje wielgachne auto - tona osiemset - to wymagająca zbyt wiele wysiłku dla polujących &qu

Minął rok.

Dokładnie wczoraj. Siedzę w Hiszpanii ni mniej ni więcej tylko rok. A konkretnie w Alicante. Za dużo to ja przez ten rok nie pooglądałem. Ot kilka wycieczek do okolicznych miasteczek. Krótki wypad do Elche, Murcii i tyle... Wszystkie siły skierowaliśmy na bar. Praca i praca, minimum do 1szej w nocy. Nic więcej, ostatni grosz w bar. Ostatecznie za wysiłek i determinację nie ostaliśmy nagrodzeni, bo bar musimy zamknąć. Kiepski sobie  pewnie wybraliśmy moment. W wakacje jakoś szło, a po wakacjach obroty spadły na tyle, że ekonomicznego sensu trwać na plaży w tym momencie nie ma. Kalkulacje, choć i tak zdawało się ostrożne nie wskazywały, że skończy się to właśnie tak. Pozostaje mieć nadzieję, że uda się znaleźć kogoś na nasze miejsce. Ogłoszenia o traspaso chodzą i w lokalnej prasie i w polskiej. Na forum hiszpania-online ileż ta informacja wzbudziła uciechy. Parszywy Polaczek-biznesmenik odniósł biznesową porażkę. Polaczków forumowych jakże to cieszy - ludzi, dla których granicą aspiracj

Barcelona - Hercules 0:2. Fajny rok i świetne miejsce dla kibica piłki nożnej.

Że też tego meczu nie oglądałem. No cóż dostępu do telewizji kodowanej nie mam, ale można było do knajpy się chociaż wybrać. Mecz z Valencją chciałbym bardzo zobaczyć na żywo, ale w najgorszym razie siądę sobie w knajpie pokibicować wspólnie z Alikantyjczykami. Dobrze się wstrzeliłem piłkarsko-kibicowsko jako emigrant. Trafiłęm na rok zdobycia pierwszego tytułu mistrzowskiego dla reprezentacji Hiszpanii, awans Herculesa do Primera Division, a teraz jeszcze ogranie Barcy na jej terenie. Jak inne sprawy idą gorzej tu chociaż można sobie poprawić nastrój. Jak sobie o tym myślę, to wraca do mnie ten dół straszliwy kibicowania polskim drużynom. Polska wesołym krajem nie jest i bez wyczynów kopaczy w krótkich spodenkach, a jak się do tego doda niekończącą się listę polskich, boiskowych klęsk to już tylko zostaje obwiesić się na najbliższej wierzbie płaczącej. Na stadion Herculesa warto się wybrać takze ze względów czysto sentymentalnych. To właśnie tutaj w lipcu 1982 roku polska reprezentacj

Oni w środy jedzą...

Dziwne prawda? Nie w soboty, nie w piątki i nie w czwartki. Dziś niedużo. Sami stali klienci. Jakieś montaditos, crepes. I rodacy. Dzisiaj znowu nas odwiedzili. Tym razem para z Bydgoszczy, kolejni ludzie, których wizyta dowiodła, że nasze wysiłki w prowadzeniu intensywnej internetowej promocji mają sens. Dlaczego wciąż jednak tak rzadko zbłądzają na Playa San Juan? Interneta nie mają czy co? Albo pytają Wujka Gugla nie o to co trzeba. Angielki wczorajsze co miały już definitywnie wylecieć wróciły, ba w większym gronie. 6 tlenionych babeczek, wesolutkich pijących 1szą, kolejkę i drugą i trzecią... Lot im odwołali. Taki marny dzień, ale jaki piękny rachunek. Wiwat brytyjskie związki zawodowe! Strajk komunikacyjny tam na Wyspach niesie dla nas zupełnie wymierne korzyści. Są też już któryś dzień z rzędu inni stali klienci, o których narodowść wiedziemy wciąż spory. Ich koszmarny akcent każe mi sądzić, że to jacyś skandynawowie, może Holendrzy, Radek upiera się, że to Brytole ino z regionu

Oni w środy jedzą...

Dziwne prawda? Nie w soboty, nie w piątki i nie w czwartki. Dziś niedużo. Sami stali klienci. Jakieś montaditos, crepes. I rodacy. Dzisiaj znowu nas odwiedzili. Tym razem para z Bydgoszczy, kolejni ludzie, których wizyta dowiodła, że nasze wysiłki w prowadzeniu intensywnej internetowej promocji mają sens. Dlaczego wciąż jednak tak rzadko zbłądzają na Playa San Juan? Interneta nie mają czy co? Albo pytają Wujka Gugla nie o to co trzeba. Angielki wczorajsze co miały już definitywnie wylecieć wróciły, ba w większym gronie. 6 tlenionych babeczek, wesolutkich pijących 1szą, kolejkę i drugą i trzecią... Lot im odwołali. Taki marny dzień, ale jaki piękny rachunek. Wiwat brytyjskie związki zawodowe! Strajk komunikacyjny tam na Wyspach niesie dla nas zupełnie wymierne korzyści. Są też już któryś dzień z rzędu inni stali klienci, o których narodowść wiedziemy wciąż spory. Ich koszmarny akcent każe mi sądzić, że to jacyś skandynawowie, może Holendrzy, Radek upiera się, że to Brytole ino z regionu

Oni w środy jedzą...

Dziwne prawda? Nie w soboty, nie w piątki i nie w czwartki. Dziś niedużo. Sami stalo klienci. Jakieś montaditos, crepes. I rodacy. Dlaczego tak rzadko zbłądzają na Playa San Juan? Interneta nie mają czy co? Angielki wczorajsze co miały już definitywnie wylecieć wróciły, ba w większym gronie. 6 tlenionych babeczek, wesolutkich pijących 1szą, kolejkę i drugą i trzecią... Taki marny dzień, ale jaki piękny rachunek. Wiwat brytyjskie związki zawodowe! Strajk komunikacyjny tam na Wyspach ma oto dla mnie wymierne

Umarł Maciek, umarł i leży na desce...

... gdyby mu zagrali podskoczyłby jeszcze! Mój ulubiony cytat z Tytusa, Romka i A'tomka (a może i wynalazłbym jeszcze "ulubieńsze, ale akurat ten tu tak pięknie pasuje). Piękny projekt "Medusa" nieuchronnie zmierza w kierunku góry lodowej ekonomicznej rzeczywistości Królestwa Hiszpanii i municipio Alicante anno domini 2010. Po pasażu wiatr hula, świszcze pieśni złowróżbne. No i właściciel lokalu już nie ma zamiaru czekać na zaległy czynsz. Dużo tego nie ma - ot za połowę lipca i sierpień, ale zważywszy na nieubłagane prawa rządzące plażowym biznesem trudno się spodziewać, że będzie lepiej. Nie będzie. Propietario czyli ołner de lokal już wie, wie to co ja kurwa mać przeczuwam od dłuższego czasu, ale człek żył głupią nadzieją. Będzie gorzej, a nawet jak nie będzie lepiej ani gorzej to będzie gorzej. Bo jest źle. Złe założenia, brak biznesplanu? Pewnie. Jazda na żywioł? Nie do końca. Decydowaliśmy się na to zdradzieckie cholerstwo przez 4 mce zżerając na bieżace potrze

Corrida - czyli o tym jak zamęczenie zwierzaka na śmierć nazwać sztuką.

Obraz
Nigdy nie spodziewałem się, że corrida wyzwoli we mnie tak ogromne emocje. Te negatywne. Nie nie byłem na corridzie. Był na niej mój aparat fotograficzny, który pożyczyłem Ani - au pair moich dzieci, który udokumentował i w formie zdjęć i filmu to czego w telewizyjnych migawkach się nie wychwyci. Ania jest zafascynowana kulturą hiszpańską, uczy się pilnie języka, chce napisać o korridzie pracę magisterską, a jej wczorajsza wyprawa na amfitetatr przy Plaza de Toros nie była pierwsza. Po raz pierwszy jednak poszła na corridę, tzw. "sin picar" czyli bez pikadorów. W roli głównej młode, jednoroczne byki i młodzi adepci szkół dla torreadorów. Cała ta oprawa może być uznana za fascynującą. Przepyszne kostiumy, kolory, choreografia, no i stojąca za tym kilkusetletnia tradycja. Ania przyniosła ze sobą bogaty materiał: kilkunastominutowy filmik i kilkaset zdjęć. To zapis okrutnej zabawy z młodym byczkiem, który został zakłuty i zamęczony na śmierć. (Tego wieczoru podobnie bestialsko w

Była chwila załamania, ale jakoś idzie...

Koszmarna zmiana turnusów i co gorsza pogody też. To wszystko na szczęście krótkotrwałe. Chyba...? Pojawili się Brytyjczycy, którym widać w sierpniu było za gorąco. Są i Włosi, Hiszpanie w mniejszości - przynajmniej pośród naszych klientów. Pierwsze dni września to jakiś koszmar. Gwałtowny spadek temperatury i równie gwwałtowny odpływ spacerowiczów z pasażu przy plaży. To jednak powinno sprawić, że będzie więcej spacerowiczów na pasażu. Chwilowo dopadł nas dół i myśli koszmarne. To już koniec? Tak nagle? Po sezonie? Jakim k... sezonie?! Już mieliśmy zadąć w róg klęski i rozpaczy, sygnał dac do odwrotu, gdy nadszedł piątek i nasze krzesełka drewniane piękne znowu poczuły radość ugniatania tyłkami klientów. Ta radość udzieliła się i nam. Nie to, że jakaś wielka radość. Jak mawiał Marceluss Walace: "Czy jest OK? Nie, jest cholernie daleko od OK", ale i spory kawałek od dna. No to znowu weeekend i znowu gonitwa między stolikami. Już nie taka zajadła, już okupacja 100% się nie zda