Jedzą, piją, śmiecą, palą. Bez szaleństw. No i dobrze.

Zawijańce naleśnikowe z kurczakiem i grillowanymi warzywami drugi dzień cieszą się wzięciem. To musi być to, nasz okręt flagowy i chleb na okres jesienny. Regularności żadnej w upodobanich klienteli nie ma. Ot wszyscy jednego dnia mają ochotę na piwo z nalewaka, albo butelkowane, na kanapki, na sałatki, na krewetki. Nic równomiernie, nic po trochu - Hiszpanie jak te mrówki mają chyba jakąś wspólną świadomość?

Na szczęście dla nas, małej knajpy ich upodobania są bardzo wąskie. Jak napoje to: coca-cola, fanta pomarańczowa i cytrynowa, tonik, woda niegazowana, sok wyciskany z pomarańczy, albo z butelki ananasowy. Podążając za gustami lokalnymi wdrożyliśmy do menu horchatę i szejki (batido). Ostatnią rzeczą, którą się klienci domagają od nas stanowczo, ale ze względów na niedobory sprzętu dac im póki co nie możemy to granizados czyli owocowe sorbety lodowe. Jesteśmy tuż obok nocnej drinkowni i lodziarni i wiele osób siadając do nas nie wyobraża sobie, że nie mamy tego czy tamtego z zakresu zimnych słodkości.

Czasem zdarza się grupka emerytów, która poleci mi z taką wiązanką życzeń, że rozumiem co 5 sowo może i na koniec bezradnie rozkładam ręce tłumacząc, że mamy zupełnie inny profl niż im się zdaje. I tak mimo wielkich trudności organizacyjnych utrzymaliśmy w menu lody w pucharkach. Siada pokaźna grupka z dziećmi na naszych krzesełkach na piwo i coś dla potomstwa by chciała. Wielu klientów po prostu idzie sobie do pobliskiej lodziarni (mamy je tuż obok po obu stronach) i tyle. Niektórzy mają jednak skrupuły, że nie wypada z cudzym towarem na naszych krzesełkach zasiadać.

Tak czy owak każdego dnia sprzątam ze swoich stolików co najmniej kilka plastikowych kubeczków i papierków ze znaczkami firmowymi lodziarni "El Cantonet" i "Los Arte Sanos".
W zakresie alkoholi też nie trzeba się zbytnio napinać. Wystarczy gin, rum i whisky. Jak gin to Beefeater, jak rum to Brugal, jak whisky to JB. Dla porządku mamy w tych grupach i zzastępcze marki, odpowiednio: Larios, Barcelo i Ballentine's. Do tego jakiś likier, wódka do drinków, Malibu, koniak, Bacardi, Pina Colada i już.

Na letnią knajpkę to w zupełności  wystarcza. Czasem ktoś sobie Jasia Wędrowniczka zażyczy, czy inszej whisky, ale na hasło JB (co po ichniejszemu brzmi "hota be", odruch jest zawsze ten sam - może być. Póki co wystarczają nam po dwa gatunki białego i czerwonego wina, jest w zanadzru i cava (hiszpański szampan).

Jak to wszystko będzie ewoluować trudno przewidzieć. Wychodzić klientom na przeciw warto, ale i nie reagować zbyt gwałtownie. To, że dwa, trzy razy jakiś klient zażyczył sobie jakiegoś dziwnego czegoś nie znaczy, że mam zaraz biegać do hurtowni i to wrzucać na magazyn. Wciąż nie jesteśmy do końca wyprofilowani, ale to długi proces. Wiadomo, że jak ktoś już usadzi tyłek na naszym krześle to wolałby z niego nie wstawać i otrzymać u kelnera dokładnie to co mu się marzy, ale jak nie dostanie to i zastępnikiem się zadowoli.

To właśnie ten moment gdy człowiek przekonuje się jak czasem trudno jest sprostać wymaganiom klientów. Dla jednego przykładowy trunek  to oczywista oczywistość i w jego oczach kelner machający przecząco głową : "no, no tenemos" robi coś wręcz niestosownego. Ileż razy idąc gdzieś do sklepu, czy knajpy i słysząc "niestety, nie ma" dostawałem białej gorączki w przekonaniu, że to właśnie do psiej krwi powinno tu być!

Szczęściem Hiszpanie to wyrozumiali ludzie. Niewiele trzeba, żeby ich udobruchać. Wariatów, raptusów wśród nich niewielu. Raptem raz trafiła mi się furiatka co za opóźnienie w wydawaniu sałatki chciała książki skarg i zażaleń, a nawet gotowa była lecieć po policję. I mnie nerwy puściły wtedy, choć to bardzo nieprofesjonalne. Nie to, żebym na babę nawrzeszczał, ale rzuciłem jej na bar kartkę papieru i długopis i wyzywająco odparłem, że może sobie pisać co chce. Oczywiście nic nie napisała. Powrzeszczała, pogestykulowała i poszła w diabły. Bywa i tak.

Najlepiej reagują w takich sytuacjach Chińczycy. Ci nie potrzebują szkoleń z asertywności i obsługi trudnego klienta. W sytuacji konfliktowej robią głupią minę, zapominają języka obcego i cokolwiek powiesz Ci przytakną. I co takiemu zrobisz? Muszę wytrenować ten manewr obronny.

Komentarze

  1. Trafilam przypadkiem na stronke, ale cos czuje, ze zostane na dluzej:) I na nalesniki mam nadzieje, ze uda sie kiedys wpasc:)Trzymam kciuki z Meduse... w zyciu najwazniejsze jest by spelniac marzenia, mimo ze czasem idzie pod gorke:) pozdrawiam po sasiedzku z Sewilli:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.