Kryzys, deszcze, bezrobocie - 30 lat hiszpańskiej prosperity defenitywnie się kończy?


Ma się to szczęście. Wybrać chyba najgorszy rok ze wszystkich 30 lat, w których Hiszpania dynamicznie się rozwija by rozpocząć tu własny biznes. Otwierać knajpę w kraju, w którym wszystko co niehiszpańskie traktowane jest z góry jako gorsze, w kraju, w którym już 20% ludzi nie ma pracy, kraju, w którym jedyna grupa cudzoziemców, która radzi sobie świetnie to Chińczycy. Ci cieszą się tu zresztą specjalnymi przywilejami podatkowymi. Zachodziłem w głowę dlaczego akurat oni? Czy ma to jakiś związek ze skupem przez CHRL obligacji Królestwa Hiszpanii?

Chińczycy bezwzględnie opanowują sektor handlu detalicznego i gastronomicznego. Są tani, mają w zasadzie na składzie wszystko czego dusza zapragnie. Żarcie jest tanie, bardzo zróżnicowane i smaczne. Sklepy chińskie to mini markety z przysłowiowym mydłem i powidłem. Odzież, art. hydrauliczne, elektryczne, wyposażenie mieszkań, narzędzia, art. papiernicze. Większość z tych rzeczy jest fatalnej jakości, ale skoro kosztuje te parę centów to dlaczego nie kupić nowego, użyć raz czy dwa i znowu kupić sobie nowy?

Ostatnio kupiłem u chinolków otwieracz do kapsli i korków. Otworzyłem nim może z 5 butelek. Stop w którym pewnie było więcej waty niż metalu przy większym oporze wygiął się i... tyle z otwieracza za 1,50 EUR. Skorom już przy tematyce Państwa Środka to moim bezpośrednim sąsiadem jest Chińczyk, który nabył lokal obok. W lokalu od kilku miesięcy nic się nie dzieje. Ostatnio ktoś tam tłukł młotkiem w okresie Wielkanocy. Widać stać ich na taką długoterminową inwestycję, skoro na okres wakacji nie zamierzał nic tam otwierać. Chińczycy zaczęli też pojawiać się na plaży i zamawiać u mnie to i owo. Nie mam wątpliwości, że błyskawicznie zdominują gospodarę nie tylko Hiszpanii, ale i całej Europy. Są takimi współczesnymi odpowiednikami średniowiecznych Żydów. Pracowici, trzymają się razem, inwestują skutecznie w najbardziej dochodowe i stabilne zarazem branże.

 
Powie ktoś, że inwestujac te nędzych parę zaoszczędzonych euro w czasie pogłębiającego się kryzyzu w branżę, z której w razie niedoborów finansowych rezygnuje się w pierwszej kolejności i to jeszcze w socjalistycznym państwie musiałem upaść na głowę. Jakaś taka we mnie przekorna natura. Gdy wszyscy biegą w dół ja mam ochotę pod górę. Jeśli wytrzymamy najgorszy okres to perpsektywy powinny być niezłe. Startując z bardzo niskiego pułapu, niskich kosztów możemy sobie w lepszych czasach nieźle to wszystko odkuć. Ba, tylko czy do tych lepszych czasów przetrzymamy?

W tej całej plażowej mizerii, kiedy pogoda jest wyjątkowo kapryśna jak na tę porę roku, zachmurzenie i opady absolutnie wyjątkowe jeśli sprawdzić sobie prognozy sierpniowe z ostatnich kilkudziesięciu lat dla Alicante, nie zawsze łatwo zachować optymizm. Nie mniej jednak wciąż jest gorąco i parno. Plażowiczów jest o wiele mniej niż w latach poprzednich i prawie w ogóle nie przychodzą w ciągu dnia z plaży kupić coś sobie do picia. Niemal wszyscy gonią na plażę z lodówkami turystycznymi, które napełniają mercadonową taniochą. W roku takim jak ten nawet typowi plażowi sprzedawcy napojów biegający sprzedawać napoje na piasku nie mają tam czego szukać. Turystów zagranicznych też znacznie mniej. De la crisis crisisa crisisem pogania

Jedyna szansa na solidny zarobek jest po 21ej. Ludzie schodzą się pogadać i posiedzieć w towarzystwie. W tej dyscyplinie przegrywaliśmy z kretesem z naszymi doświadczonymi i dobrze znanymi sąsiadami z ugruntowanym od x lat menu, aż do wczoraj...

Dziwny to był dzień i nic nie zapowiadało, że skończy się tak pracowicie, a nasz nowy produkt, który wymyśliła zupełnie spontanicznie Magda ni z tego ni owego okazał się na starcie wielkim sukcesem. Zwyczajny polski naleśnik, w który zawija się (na kieszonkę) farsz z grillowanych warzyw, kurczaka i świeżej sałaty. Nazwa też miła dla ucha: Rollo con verduras y pollo. Do tego odrobina soli i pieprzu i majonez. I to jest smaczne jak cholera. Połowa klientów domawiała to cudo. Kosztuje to to 4,5 i 1 osoba może spokojnie zabić tym pierwszy głód. Czy to jest właśnie to? Po jednym dniu jeszcze za wcześnie wyrokować, ale pojawiła się jakaś jaskółka nadziei w ciężkich kryzysowych chwilach. Wszak kiedy jak nie w wakacje zarabiać na zapas, na zimę??

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.