Moja Hiszpania, moje Alicante - tak to się zaczęło.

O czym będzie ten blog? Trochę dziennik, trochę przewodnik. Chcę podzielić się z Wami tym wszystkim co przytrafia mi się jako współwłaścicielowi niewielkiego baru nad brzegiem morza Śródziemnego, a z biegiem czasu w retrospekcjach uzupełniać to co bieżące o wydarzenia dawniejsze - to co przeżyłem w ciągu ostatnich 10mcy mojego pobytu w Hiszpanii.


Dedcyzja, jak to zwykle ze mną i moją żoną bywa, została podjęta bardzo szybko. Ta decyzja była nieco ważniejsza niż inne bo dotyczyła wyjazdu na stałe z Polski. Padło na Alicante. Nie mieliśmy tam żadnych znajomych, żadnej pracy, żadnego punktu zaczepienia. Po prostu spojrzeliśmy na mapę i szybko stworzyliśmy krótką listę przesłanek jakimi będziemy się kierować przy wyborze. Miało być miasto nie duże i nie małe i ma być nad morzem Śródziemnym, bo lubimy ciepło i lubimy morze, nie lubimy za to zadupii, ale i wielkomiejski zgiełk nam nie w smak.

Niezbyt to skomplikowany katalog, ale nam wystarczył. Zebraliśmy trochę grosza i ruszyliśmy w 4 dniową podróż do Hiszpanii. Na pokładzie dwójka dzieci i kot, a na tylnej szybie jeszcze dwa rowery, do których bagażnik przysłał nam sprzedawca z Allegro na 2 godziny przez wyjazdem.

20 września około godziny 20:00 czyli prawie dokładnie 96 godzin po starcie w Ostródzie znaleźliśmy się na ulicy Costa Blanca w dzielnicy Playa San Juan w Alicante. Pierwsze wrażenia? Dziwno i straszno. Pełno wysokich budynków po obu stronach ulicy - czuliśmy się prawie jak w kanionie, po środku szpaler palm i linia tramwajowa. Nigdy dotąd nie byliśmy tak daleko od domu, a uczucie zagubienia potęgowała świadomość, że za 2 tygodnie nie wracamy do starego życia, jak to się dzieje po urlopie, bo właśnie otwieramy jego zupełnie nowy rozdział.

W głowach przez, które przelatywało tyle sprzecznych myśli, prym wiodło przesłanie, niczym program sterujący u terminatora: Trzeba szybko uczyć się języka i zrobić rozeznanie w lokalnych układach, możliwościach.

Zajęło to trochę czasu, ale koniec końców na początku stycznia 2010 r. wybraliśmy lokal, wynajęliśmy go i zabraliśmy się za urządzenie w nim małego zgrabnego baru. Na przeszkodzie stał nie tylko skromny budżet, nie tylko nieznajomość języka, ale i przeszkody natury biurokratycznej. Te na szczęście tylko z początku zdawały się niebosiężnymi. Szybko przekonałem się, że opowieści Polaków o tym, że jak ktoś ma trochę grosza, pomysł i odwagę powinien sobie odpuścić interes nad Wisłą, to nie gadanina frustratów, którym u siebie się nie udało.

Po prostu tutaj jest łatwiej. Nie łatwo, ale łatwiej. Smutna to konkluzja, że w biednej Polsce, dysponując podobnym budżetem nie miałbym szans pokusić się o podobny biznes. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, ale na tym blogu nie chcę o tym pisać. Tutaj będzie o Hiszpanii i moim jej poznawaniu z perspektywy tarasu w barze na Playa San Juan.

Komentarze

  1. mundo wrocław...

    Moja Hiszpania, moje Alicante - tak to się zaczęło. | tokida blog...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, jest 10.2014 czy jesteście jeszcze w Alicante? Mieszkam tu od nie dawna, szukam polskich kontaktów.

    OdpowiedzUsuń
  3. przeprowadzam sie do alicante w tym roku szukam kontaktow mam dziecko pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej.ja jestem trzeci tydzień w Alicante i miło było by porozmawiać z kimś.szukam pracy bo zostałam oszukana. Nie znam języka i jest ciężko.

    OdpowiedzUsuń
  5. hejka... jedziemy z dziewczyna i malym synkiem w tym roku do alicante...tak samo,bez przygotowania...chcemy wynajac mieszkanie na stale i zostac juz tam... ktos pomoze?

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej! Mieszkacie wciąż w Alicante czy Wasza przygoda z Hiszpania dobiegła już końca? Pytam, bo nie możemy znaleźć nowych wpisów. Pozdrawiamy, Arnika i Łukasz

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.