O przenajświętsza patiencjo




Wczoraj przynudziłem o jakimś szkle. Wybaczta. Dziś za to o klientach. No więc solą tej roboty są ludzie, ludzie, którzy sadziwszy dupki na naszych krzesełkach dają nam nadzieję na zarobek. Ze względuu na charakter plaży jest tu bardzo międzynarodowo. Tubylców i owszem sporo, ale obok nich Madrytczycy, Francuzi, Niemcy, Brytyjczyków też kopka, Holendrów niemało i skandynawów też się znajdzie. W ciągu ostatnich 5 mcy zawitały też 3 naprawdę urodziwe laski (zupęłnie nie jak Amerykanki) z samego San Francisco i rodzinka Australijczyków. Tę ostatnią zapamiętam szczególnie ciepło, bo jako pierwsi klienci otrzymali od nas rachunek opiewający na kwotę przekraczająca 50 EUR.



 Za krótko tutaj jesteśmy, żeby każdej z nacji przypinać jakieś łatki, mogę co najwyżej opisać konkretne przypadki i spróbować na ich podstawie pokusić się o wstępną statystykę . Ostatnimi czasy najwięcej z zagraniczniaków jest Francuzów. Raczą się krewetkami i sokami wyciskanymi z pomarańczy. Napiwki dają liche albo wcale i tutaj niczym się od Hiszpanów nie wyróżniają. Wczorajsza wizyta małżeństwa francuskiego zapadnnie mi w pamięć raczej niezbyyt korzystnie. Kobieta nie była w stanie ustalić czy chce 3 czy 4 kanapki. Mimo łopatologicznego tłumaczenia, a nawet sięgnięcia po broń ostateczną liczebniki po francusku (umiem liczyć akurat do pięciu) ę du trła katr sęk nie udało się uniknąć błędu. Zrobiliśmy im 3 kanapki a potem okazało się, że jednak chcieli jeszcze jedną.

Ludzie koło 40tki nie znający ani jednego słowa po hiszpańsku ani angielsku, ale za to na pożegnanie uraczyli nas cudownie swoiskimi "daswidania" i "spasiba". Na nic zdały się nasze tłumaczenia, że my nie Ruskie jeno Paliaki. Pani Francuzka twardo obstała przy "daswidania". Byc może były to jedyyne słowwa w języku obcym jakie znała? Żałuję tylko, że na "dowidzenia" nie dodałem do tego poliglotycznego tygla "aufiderzejn".

Włochów też sporawo. Ich akcent nie pozzostawia żadnych wątpliwości. Próbują zagadywać po angielsku, ale i po hiszpańsku nieźle sobie radzą. Piją i jedzą sporo, dają też napiwki.
Anglicy są na ogół zupełnie bezproblemowi. Zamawiają dużo wyżerki. Trafił mi się tylko jeden nawalony jak stodoła Brytol, który wyrzygał mi bez ogródek, że "my restaurant is really really bad and awfullest place wchich he ever been". Przełknąłem tę gorzką pigułkę jakoś.

STALI KLIENCI - cz.I
Warto wreszcie o nich wspomnieć bo mamy tu takich kilku, co wpadają do nas z bardzo pokrzepiającą regularnością.

Dziadek - miły starszy pan chwalący się szesnaściorgiem wnucząt. Wpada zapalić cygaro i popić go piekielnię mocną kawą. Kawka solo u nas po eurasie więc poza niezwykle sympatyczną osbługą, występuje tu i motywacja ekonomiczna. Kiedy tyllko pojawia się w progu bierzę doń w otwartych dłoniach z popielniczką i zapalniczką. Gadamy o pogodzie, polityce i futbolu. Dziś było o jakimś zespole polskim (na szczęście nie piłkarskim), który zaprezentował swoje wokalne umiejętności na antenie hiszpańskiej TV. Nie udało się ustalić co to za zespół, ani nawet jaki gatunek muzyki reprezentował, ale był "muy bien". To miłe. Gość absolutnie codzienny.

Czarny ząb -
Naidziwaczniejszy osobnik jaki kiedykolwiek zawitał w naszej knajpce. Wpada na kawę - cafe solo, americano, zawsze con sacharina. Włosy ma czarne, gęste, twarz nieogoloną. Facet wyyraźnie cierpi na ostrą postać zespołu niespokojnych nóg. Tańcują mu te kończyny pod blatem jak szalone. Gada nieskładnie i niezrozumiale, uzębienie ma w stanie totalnego rozkładu no i dostał mu się przydomek jaki dostał. Chyba nas polubił. Dziewczyny patrzą na niego niepewnie, ja jakoś nie odczuwam lęku. Nie posiadał się z zachwytu jak mu z neta puściliśmy muzyczkę chilloutową. Klient ten nawiedza nas 3-5 razy na tydzień.

Pan pizza - elegancki, nieco zniewieścialy w ruchach Madrytczyk prze 60tką. Gada płynnie po angielsku. W kwietniu wpadał do nas na kawałek pizzzy za dwójaka. Teraz kiedy wypadła z menu raczył się kanapkami. Idzie z gościem pogadać na każdy temat. Pojawia się co kilka tygodnni.

Don Sacharina i Dona Melocoton - od pewnego czasu są codziennie. zawsze w najgorszym momencie kiedy jest wściekły kocioł na stolikach. Pan z wąsem, łysiejący z nieodłącznym wielgachnym cygarem. Zestaw zawsze ten sam: woda, kawa cortado z sacharyną i zimna herbata brzoskwiniowa. Dołączają się do nich często znajomi, ale upodobania mają identyczne. Zachowują stoicki spokój nawet gdy permanentnie na barze zapominamy o tej jego sacharynie.

Tabaco teneis?

(klient potencjalny - zbiorowy). Ludzie z głodem nikotynowym wypisanym na ich twarzach równie dobitnie co tatuaż. Międlą w palacach drobniaki, albo portfele. Pytanie zawsze to samo: "Machina de tabaco tiene?" "Tabaco vendeis?". W dniu kiedy utargi są zadowalające, a ilość tych papierosowych wedrowców umiarkowana, odpowiadam ze stoickim spokojem, ba nawet pokazuję palcem gdzie tę ohydną truciznę można w pobliżu nabyć.

W inne dni mam chęć tym ludziom po prostu powiedzieć:

Nie, nie mamy papierosów.


Zanim otworzyliśmy "Medusę" to przez kilka lat działało na naszym miejscu kiosco - czyli hiszpański sklepik z tytoniem. Wiem więc skąd się bierze ta natrętność ludzi łaknących dymu i raka, nie zmienia to jednak faktu, że czasem szlag mnie trafia.

A tak ogóle to jestem bardzo miły. Nie wściekam się na Panią co jej piwko nie dość zimne przyniosłem, nie wnerwwiam gdy na miejscu okazuje się, że ktoś chciał czegoś innego. Życzył sobie "tonica con limon" i dostał tonic z cytryną by mi na miejscu oznajmić, że rozchodziło mu się o tonic cytrynowy. Tak, oczywiście. Grrrr....

O klientach można długo i sążniście. Jak sobie poprzypominam co ciekawsze kwiatki to się podzielę niezwłocznie.

Komentarze

  1. Warto by bylo jakos polskich turystow posciagac, w koncu Ryanair lata tanio z Gdanska i Poznania, wiec rodakow pewnie wbrod, nie? Ja tam bym wolala zjesc tapas przy Tyskim niz wodnistym Cruzcampo:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.