Środa. Dzień żarciowy. Prawie jak u króla Stasia.

Druga środa z rzędu i przeżywamy wielki skok na wyżerkę. Dlaczego akurat w środy zaostrza się apetyt Hiszpanów na las comidas fuera de casa?? Nie w czwartki, nie w piątki i nie we wtorki. Poczekam jeszcze ze 2-4 tygodnie i w razie utrzymania tendencji będę mógł triumfalnie ogłosić, że odkryłem nowe prawo rządzące hiszpańskim rynkiem gastronomicznym. Odkrycie na miarę Pascala czy innego Newtona niemalże.

Po zmianie menu do łask wróciły naleśniki. Z szynką i serem i z pieczarkami. Dają nam klienci pożyć bo ich ruch się wreszcie rozkłada w czasie. Od 20tej do 1ej w nocy przynajmniej połowa stolików jest zajętych. Żadnego obsiadania chmarami jak jakieś owady rojne. No i daję radę - ja - kelner amator. Nawet biegać nie muszę choć dystans nie byle jaki. A w tej robocie liczy się praca nóg, prawie tak jak u Adamka. Duchota, wilgotno, ale się przyzwyczaiłem. Co do dostawców to przyjemniaczek zaszczycił nas w końcu beką 50 litrów Amstelka i skrzynką Heinekenów małych.

Może jak załapią, że my raczej popołudniowa knajpa jesteśmy to się te dostawy poprawią. Najbardziej lubię gościa od kawy "Delta", który jest w iście niehiszpańskim stylu punktualny i rzetelny. Dziś mu nawet na rękę poszedłem i pozwoliłem sobie dowieść towar do domu z rana. Po co ma jeżdzić tylko dla mnie po południu?

A oni ciągle te granizados... Skąd im wezmę psia mać? Ledwie z tą horchatą dajemy radę. Przygotowujemy ją w dość prymitywny sposób, ale jak maszynerii profesjonalnej brak to się robi tak jak się da. Zmrożoną na kamień horchatę rozpakowujemy z kartonika i wrzucamy do dzbanka pod blender. Zamienia się to to w lodową kaszę i wygląda idealnie. Widać metoda nieważna, a liczy się efekt końcowy.

Jak z tym sezonem będzie? Sierpień dogorywa, ale ruch na plaży, szczęśliwie, wręcz przeciwnie. Zacznie się szkoła i ubędzie dzieciatych, ale przybędzie emerytów, młodych bazdzietnych parek, studentów... Wrzesień tu nadal bardzo gorący więc nadzieja nie jest płonna. Utrzymać rentowność przez dłuższy czas będzie jednak piekielnie ciężko, ale cóż nam pozostaje? W dobie kryzysu i traspaso się nie zrobi bo za przywoitą cenę w obecnej sytuacji rynkowej tego po prostu zrobić się nie da. Może to i lepiej. Chcemy, nie chcemy przetrwamy. Menu się już prawie ustabilizowało, przetłumaczymy je na kilka języków. Promocja w necie też musi ruszyć z kopyta - po hiszpańsku. Na jesieni będziemy się otwierać wcześniej, ale i zamykać o ludzkiej porze. Zarabiać trzeba na te hiszpańskie ZUSy (seguridad social), czynsz, opłaty i inne gówna. Czy się stoi czy się leży licznik bije, więc lepiej się otwierać. Jak utargi dzienne zaczną oscylować w granicach 20 EUR i mniej to będzie znak, zeby sobie dać spokój i zapaść w sen zimowy.

Oby ten moment nadszedł jak najpóźniej, albo wcale.

Dziś dzień zacząłem znowu w krótkich spodenkach, ale czułem się jak ostatni flejtuch. Żółte spodenki, koszulka, do tego o zgrozo tenisówki, w które wbiłem się bez skarpet. Żona przyszła z odsieczą i przyniosła długie jasne i lekie spodnie, skarpety, koszulkę jednokolorową, elegancką, siwą i od razu poczułem się pewniej.

Czas zwijać żagle. Dziś naczynia pozmywane na czas. Utarg też przyzwoity. No i fajnie. Może nawet w basenie przy domu popluskam się. Hiszpański standard brzmi dla przeciętnego Polaka jak szczyt luksusu. W chwilach takich jak ta kto by się przejmował jakimś tam kryzysem?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.