GRUA porywa samochody.


Jeździ tych drapieżników po mieście ze 2 tuziny co najmniej. Polują, jak to depredadores, przyczajone. Atakują bezwzględnie, nikczemnie. Dopadają bezbronną ofiarę pod byle pretekstem - brzmi on złowieszczo dla każdego kierowcy - "NIEPRAWIDŁOWE PARKOWANIE". Podkładają pod koła małe wózki, odrywają opony od bezpiecznej przystani asfaltu. Ciągną takie auto tyłem w niemym upokorzeniu.  Zdaje się ono krzyczeć głosem swojego właściciela: "NIEEEEEE...!", wczepiając swoje opony w nawierzchnię. Oczyma wyobraźni widzę te opony przekształcające się w pazury walczącego o życie zwierzęcia wbijające się  w asfalt, żłobiąc w nim głębokie bruzdy.



Porównanie do bezwzględnych drapieżców staje się jeszcze bardziej adekwatne w związku z moją historią z samochodem. Przez cały ten czas kiedy jestem w Hiszpanii zdarzało mi się nieprawidłowo parkować, ale tylko raz skończyło się to mandatem. Być może moje wielgachne auto - tona osiemset - to wymagająca zbyt wiele wysiłku dla polujących "GRUCH" ofiara. (Roboczo ochrzciliśmy te lawety-porywacze mianem "GRUCHA" właśnie).



Tym razem jednak moja Sintra nie zatrzymała się odpocząć na ustronnym poboczu, one legła w niemocy przed drzwiami warsztatu. Ledwie jej bezwładne stalowe cielsko doturlałem, w głupiej nadziei, że oszczędzam dobrą stówkę na pomocy drogowej. Warsztat mieszczący się przy wąskiej lokalnej uliczce hiszpańskim zwyczajem był w godzinach sjesty (akurat była 14:30)  zamknięty na głucho. Nie mając wielkiego pola manewru, nie mając szansy na pomoc, zrezygnowałem z wtaszczenia auta na chodnik, gdyż nawet maleńkie wzniesienie w zestawieniu z masą pojazdu i mą wątłością czyniła to zadanie niemożliwym do zrealizowania. Auto postawiłem tam gdzie mogłem, nie uniemożlwiając jednak dostępu do posesji czy przejazdu ulicą nawet co postawniejszym czterokołowcom.



Gdy parę minut po 17tej pojawiłem się pod warsztatem zobaczyłem, a w zasadzie nie zobaczyłem Sintry tam gdzie ją pozostawiłem. Nie posądzając właściciela warsztatu o tak daleko idącą gorliwość i spontaniczne wtarganie auta do swojego warsztatu(wcześniej facio totalnie mnie olał w kwestii podepchania auta dosłownie 200 metrów) błyskawicznie zmiarkowałem, że moja ciężko chora Sintra padła ofiarą drogowego drapieżnika.



Raptus jestem i mimo słońca hiszpańskiego "no pasa nada" i "tranquilo" krew we mnie zawrzała w ułamku sekundy. Dostało się warsztaciarzowi co pomóc wcześniej nie chciał i nie wyrobiłem się przez to z zatarganiem do niego auta przed sjestą. Tyle swe winy nieco odkupił, że zadzwonił w te pędy na policję i potwierdził kto, kiedy , a nawet za co uprowadził mi mego kochanego Opelka. Otóż donos. Lubią Hiszpaniuki denuncjować się i w tej niesmacznym upodobaniu nie tylko nie ustępują Polakom, ale mam wrażenie, że ich nawet przewyższają.



Nie dająca oznak życia Sintra przycupnęła na poboczu drogi dokładnie vis a vis drzwi warsztatu, jednakże  jej dupsko nieco właziło w obrys bramy wjazdowej posesji. Jakiemuś mieszkańcowi jednak moja Sintra oczekująca na rychłe otwarcie warsztatu tak strasznie przeszkadzała, że bez wahania złapał za słuchawkę i zawezwał padlinożerców szos spod złowieszczego znaku GRUA. Ci takiej gratki nie przepuszczają nigdy. Kolejne zdarzenia potoczyły się szybko. Taksówka, wyjazd na drugi koniec miasta do "Deposito Babel" gdzie GRUY składują swoje łupy.  W taksówce wyżaliłem się kierowcy. Ten przyjmując ze zrozumieniem moje święte oburzenie wyraził daleko idącą wątpliwość czy moje na gorąco powzięte oczekiwanie, pt.



" Wy gnoje - mam argumenty tak mocne, że nie dość, że oddacie mi zaraz auto to jeszcze odwieziecie mi je z powrotem!" jest realne.



Próbowałem polemizować, ale ziarno niepewności zakiełkowało we mnie bardzo szybko i z każdą chwilą byłem coraz mniej żądającym natychmiastowej satysfakcji luchadorem, a tylko zgnojonym przez bezwzględny biurokratyczny młyn nieborakiem. Gdy dotarłem do okienka i poczułem tę atmosferę procedur, okienek i Pań z okienka złość się we mnie zakotłowała na powrót. Po chwili oczekiwania dopadłem okienka i zadziwiająco sprawnie jak na mój poziom znajomości hiszpańskiego wygarnąłem Pani co myślę o tak zdradzieckich i nikczemnych praktykach jakich ofiarą padłem i ja i me stare, wyeksploatowane auto.



I znów zupełnie bez sensu się nakręciłem. Ta moja organiczna wręcz niechęć do urzędników i biurokracji, zwłaszcza wtedy jak mi coś robią po grudzie sprawia, że tracę rozsądek. Nawydzierałem się, ponarzekałem wprawiając flegmatycznych hiszpańskich policjantów w niejaką konsternację. W sukurs przyszedł towarzysz niedoli z kolejki, który przypomniał mi oczywistą oczywistość, że wobec potęgi bezlitosnych biurokratycznych  procedur nie istnieje pojęcie "racji". Jak nie zabulę 145 EUR to auta nikt mi tu nie wyda choćbym pękł. Koniec i kropka. Kasy przy sobie nie miałem, więc czekał mnie sromotny powrót do domu.



Na drugi dzień zmajstrowałem pismo i ruszyłem z nim w nadziei na odwrócenie biegu spraw. Pismo chciałem złożyć w Ayuntamiento, stamtąd odesłali mnie do Policia Local, stamtąd na Deposito Babel a stamtąd ponownie do Ayuntamiento. Pismo to ostatecznie złożyłem dopiero kilka dni później bo musiałem je przeredagować. Domagam się w nim nie odstąpienia od na nałożonej opłaty, a jej zwrotu, bo rzecz jasna te 145 EUR wybulić musiałem. Szczęście w nieszczęściu, że profesjonalny warsztat "Bosch" mieści się tuż obok Deposito no i ponownie bez konieczności wykosztowywania się za lawetę auto znalazło się w pobliżu warsztatu. Tym razem Sintra bezpiecznie trafiła w ręce mechanika.



Jakoś nie mam większych złudzeń co do szans na pozytywne rozpatrzenie mojego wniosku o zwrot kosztów holowania. Z drugiej strony pisemko naskrobałem sążniste google translator mi pomógł, apotem jeszcze znajomy Hiszpan (a w zasadzie Katalończyk z Barcelony) poprawił wszystko stylistycznie i stępił ostrze mego antyurzędniczego eseju. Po prawdzie pojechałem po nich, zarzuciłem im polowanie ze szczególnym upodobaniem na auta z zagranicznymi rejestracjami i brak procedur w sytuacjach nietypowych. Czy 145 EURasów powróci do mnie z targanej kryzysem kasy miasta Alicante? Ktoż to wie? Może znowu pozytywnie się zaskoczę jak wczoraj gdy po 5ciu miesiącach salon łzienke zwróćił mi 50 EUR zaliczki za pisuar do knajpy. Jako, że knajpa nie zarabiała to i na taki zbytek jak pisuar się nie szło decydować (musiałbym dopłącić jeszcze 70 EUR).



Mimo braku karteczki z potwierdzeniem, kłopotów z namierzeniem nabywcy (numer NIE w ich systemie komputerowym był wpisany z błędem i nazwisko przy okazji też) Pani z uśmiechem wręczyła mi pokwitowanie i mile szeleszczący pomarańczowy banknot. Może to pozytywny prognostyk... Hiszpania wciąż zaskakuje a to z pewnością zaskoczeń nie koniec...



 



 



 



 



 



 

Komentarze

  1. http://suma-wszystkich-smakow.blogspot.com/

    Czesc
    Fajnie bylo wpasc do Ciebie.
    Zyczymy powodzenia bo swiat nalezy do takich ludzi jak Ty.

    Krakowianie z Elx.

    http://suma-wszystkich-smakow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze ze sie udalo.

    Akurat zdarzylo mi sie przeczytac cos z Polski zwiazane z tematem blogu:

    http://www.zostanszefem.vizja.pl/pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja w sprawie tego odsyłacza:
    http://www.zostanszefem.vizja.pl/pl
    Pisze się tam o wspieraniu powrotów do kraju. Otóż przeczytałem gdzieś, że prawo do takiej dość wysokiej wypłaty mają jedynie ci, którzy nie mieli za granicą własnego "business". Wypadałoby najpierw to sprawdzić i dowiedzieć się, czy to sprawdzają itp.
    W ogóle - bardzo szkoda, że nie wyszło z Meduzą. Naprawdę, przykro mi. Ale może przez zimę nikt nie przejmie tego i zaczniecie na nowo? W lepszej "koniunkturze" ogólnej i z nowymi pomysłami. Sam zastanawiam się, co poszło źle. Może miejsce jest "nie po drodze", może muzyka zbyt słabo dawała znać o istnieniu "przybytku", może za mało było "własnego charakteru" w barze...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Lech, ja mysle ze to jednak wybitnie sezonowy biznes. Trzeba by sprawdzic jak inni tam to ciagna. Moze sie okazac ze to robia miejscowi ktorzy maja inne zajecia w ciagu roku a taki bar czy knajpka letnia to jest tylko dodatkowy interes i zrodlo dochodow. Podobnie jest w Polsce nad morzem. Na dodatek teraz w Hiszpanii jest bryndza bo kredyty wykonczyly ekonomie. Przedtem wszystko wygladalo fajnie bo nikt nie patrzyl ze to leci na kredyt. Cale szczescie ze w Polsce nie doszlo do takiej afery choc wygladalo ze jest bardzo cieniutko w stosunku do Hiszpanii czy Irlandii.
    No a co do tej oferty z Polski to tylko tak mi sie skojarzylo bez wglebiania sie w to.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziwiaczko, zgadzam się, że trzeba przede wszystkim sprawdzić, jak to jest z innymi "restauratorami" w zimie. Nie pisałem o sprawach już poruszanych wcześniej, jak "kryzys" i "sezonowość". Wciąż myślę, że jeśli w zimie bar się nie sprawdza, to może nikt go nie wynajmie przez zimę i wiosną będzie można zacząć jego działalność od nowa. A doświadczenie już nasi meduzianie mają...
    Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lechu masz racje ze od nowego sezonu moligby znowu to krecic. Ale co beda robili przez ten czas a przeciez jak rozumiem za lokal placa wynajem bo to nie jest ich wlasnosc? W kazdym razie wydaje mi sie ze mogli zaniedbac wywiad jak miejscowi kombinuja z takimi sezonowymi interesami.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawy artykuł. Daje do myślenia!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.