Minął rok.


Dokładnie wczoraj. Siedzę w Hiszpanii ni mniej ni więcej tylko rok. A konkretnie w Alicante. Za dużo to ja przez ten rok nie pooglądałem. Ot kilka wycieczek do okolicznych miasteczek. Krótki wypad do Elche, Murcii i tyle... Wszystkie siły skierowaliśmy na bar. Praca i praca, minimum do 1szej w nocy. Nic więcej, ostatni grosz w bar. Ostatecznie za wysiłek i determinację nie ostaliśmy nagrodzeni, bo bar musimy zamknąć. Kiepski sobie  pewnie wybraliśmy moment. W wakacje jakoś szło, a po wakacjach obroty spadły na tyle, że ekonomicznego sensu trwać na plaży w tym momencie nie ma. Kalkulacje, choć i tak zdawało się ostrożne nie wskazywały, że skończy się to właśnie tak.



Pozostaje mieć nadzieję, że uda się znaleźć kogoś na nasze miejsce. Ogłoszenia o traspaso chodzą i w lokalnej prasie i w polskiej. Na forum hiszpania-online ileż ta informacja wzbudziła uciechy. Parszywy Polaczek-biznesmenik odniósł biznesową porażkę. Polaczków forumowych jakże to cieszy - ludzi, dla których granicą aspiracji jest stała robota, za którą można opłacić mieszkanie, nażreć się do syta i czasem zalać paliwo do auta i jeszcze raz na 2 lata zadać emiracyjnego szyku w Polsce po przylocie z wizytą Ryanem.



Nie obwiniam się specjalnie, bo i niby dlaczego? Próbowałem, zaryzykowałem. Prawda jest brutalna - mniej niż 90% rozpoczynanych, zupełnie nowych biznesów (ta zasada obowiązuje z grubsza na całym świecie) nie przeżywa nawet jednego roku. Gdybym nie był ryzykantem nigdy bym nie miał nawet okazji pomyśleć o takim przedsięwzięciu. W 2005 roku kiedy dzięki łatwości pozyskiwania kredytów zdecydowaliśmy się na zakup wyjątkowo szpetnie wyglądającej skorupy domu w podostródzkim Miłomłynie ludzie pukali się w czoło. Wielka, brzydka chałupa w stanie surowym. Drewniany strop, ściany z bloczka kerazymtowego. Człowiek 5 groszy by nie dał na pierwszy rzut oka. Ja dostrzegłem w niej jednak potencjał. Dom, mimo ogromnych trudności został przystosowany do mieszkania zaledwie w 5 miesięcy.



Spędziliśmy w nim dwie zimy. Wspaniałe 1,5 roku kiedy mieliśmy poczucie, ze mamy swój własny dom. Niestety warunki ekonomiczne wciąż się pogarszały, nasze sklepy z odzieżą używaną zaczęły przynosić straty. I tak mieliśmy szczęście bo przez te 1,5 roku nasz dom bardzo zyskał na wartości. Akurat gdy mieliśmy dołek, rynek nieruchomości przeżywał spektakularne wzrosty cen. Dom sprzedaliśmy w 2 dni za kwotę, o której można by dziś tylko pomarzyć.



Pospłacaliśmy długi, część pieniędzy zachomikowaliśmy. Znów wzięliśmy kredyty, znowu otworzyliśmy biznes - tym razem sklep zabawkowy. Najpierw w wynajętym lokalu potem w swoim własnym - kupiliśmy dzięki wielkiej determinacji i uporowi zadłużone mieszkanie na parterze - całkowicie zrujnowane. Tam nasz zabawkowy "Malok" przetrwał rok. Przygnieciony podatkami i ZUSem wobec słabszej koniunktury i braku rezerw biznes przestał mieć rację bytu. Po prawdzie popełniliśmy mnóstwo błędów, niepotrzebnie zatrudnialiśmy aż dwoje pracowników, wyprofilowaliśmy jak na warunki ostródzkiego rynku sklep zbyt luksusowo. Sklep był piękny, ze wspaniałym logo, ogromnym kolorowym kasetonem i neonem, ludzie przychodzili i podziwiali, ale... kupowali za mało. Kolejna porażka, ale i nauczka.



W międzyczasie pracowałem też na etatach, ale wobec niekończących się problemów ze Skarbówką - (zaszłości po mojej upadłej dawno firmie) nie wytrzymałem psychicznie i znowu podjąłem życiową decyzję o poważnych konsekwencjach. Znowu zechciałem spróbować, tym razem bez ZUSu i polskich zawiłych i nieprzyjaznych podatków. Hiszpania jawiła się jako kraj znacznie przyjaźniejszy. I rzeczywiście tak jest. Jednak rzeczywistość otoczenia administracyjnego to jedno, a otoczenie biznesowe to drugie. O to drugie nie mogę mieć do nikogo pretensji. Do siebie specjalnie też nie. To kwestia, albo ogromnych środków na badania rynku, które i tak mogą przynieść fałszywe wnioski, albo zdanie się na łut szczęścia.



Jako zdecydowanie nie-tuza finansowa miałem do wyboru zachomikować te pieniądze i czekać na lepsze czasy w Polsce, albo spróbować szczęścia za granicą. O powodach wyjazdu akurat do Hiszpanii już pisałem. Bar się nie udał. Do dziś nie potrafię do końca postawić diagnozy. Specyfika lokalnego rynku wciąż pozostaje dla mnie zagadką. Na pewno był to najgorszy sezon od wielu lat. Mała niedoinwestowana firma - nowicjusz musiała to odczuć najboleśniej. Mimo to nie żałuję.



Można inwestować w czasie prosperity w knajpę i szukać jej w dobrej lokalizacji za horrendalny czynsz. Można szukać traspaso za 50000 czy 100000 EUR, albo najlepiej modnej restauracji blisko centrum za minimum pół bańki. Ja zainwestowałem w lokal niemal 20000 EUR. Mało i niemało. Moi wspólnicy też swoje dołożyli. Dziś chcemy za ten przybytek ledwie 15000.



Normalna sprawa, że chcemy coś odzyskać. Jasne, że nie zabraknie zawistnych ludzi, którzy będą rechotali i rzucali wyzwiskami, że jesteśmy dupki i chcemy jeszcze jakiegoś nieszczęśnika wkręcić w biznes z góry skazany na porażkę. Prawda jest taka, że gdzie się znajdzie możliwość prowadzenia choćby i małego baru w takiej lokalizacji za takie pieniądze?



Gdyby trzymać się logiki tych ziejących jadem zawistników to każdy biznes, który chce ktoś odstąpić powinien bezpowrotnie paść. Ci co przejmują za małe pieniądze niedoinwestowane, podupadające biznesy to jak jeden mąż frajerzy?? Trzeba widzieć szansę tam gdzie inni widzą tylko straty. To szansa dla mnie, moich wspólników, ale przede wszystkim dla kogoś kto ma tę odwagę, żeby spróbować, spróbować za niewielkie pieniądze czegoś co stanowi dla tak wielu ludzi przedmiot skrytych marzeń. Swój bar na plaży brzmi wspaniale, ale trzeba mieć na niego wystarczająco dobry pomysł. Mój najwyraźniej taki nie był. Niechże spróbuje ktoś inny, mądrzejszy.



Nam się nie udało, ale nie znaczy to, że "Medusa" nie ma szansy na drugie lepsze życie. Ktoś musi tchnąć w nią swój entuzjazm, wprowadzić w życie swoją koncepcję. Ten ktoś potrzebuje zainwestować w bar jeszcze trochę grosza, ale o wiele łatwiej buduje się na czyichś fundamentach niż na gołej ziemi. Sam doświadczyłem tego kupując wyżej wspomniany dom.



Jeśli wśród rodaków nie znajdzie się odważny, może uda się z Hiszpanami. Dzwonią, pytają, oglądają. W czasie kryzysu maleje chęć na inwestowanie, ale całe szczęście, że są na świecie ludzie, którzy biegną pod prąd. Ci, którym się udaje zmieniają świat. Wierzę mocno, że i ja w końcu trafię na coś co jednocześnie sprawi mi radochę i przyniesie zyski. Niby tylko garstce ludzi się to udaje, a na dziś sam nawet nie wiem teoretycznie co to mogłoby być. I dlatego będę próbował. Próbował, aż do skutku. Bo jak nie spróbuję nigdy się nie dowiem.



W najgorszym razie zejdę przedwcześnie na zawał... A Ci co zechcą mnie od czci i wiary odsądzać, o brak odpowiedzialności za żonę i dzieci niech dobrze przemyślą w jakiej sami są sytuacji. Przyspawanie do jednego etatu na całe lata daje średnioterminowe poczucie komfortu, ale gdy to się rypnie to dopiero wtedy grozi deprecha. Mnie to już raczej nie grozi, bo nie spodziewam się finansowego eldorado już nigdzie, ale przynajmniej cieszę się ciekawszym życiem.



Bo czy słowa pewność, stabilizacja finansowa w dzisiejszym świecie mają w ogóle rację bytu?



 



 



 



 



 

Komentarze

  1. Jesteś szalony, ale w sensie pozytywnym. W twoim myśleniu jest coś pionierskiego i chyba bez takich typów nie byłby możliwy postęp. Ja osobiście bym się nigdy nie podjął i widziałbym zbyt wiele "ale". Gdybyś trochę zracjonalizował swoje myślenie pewnie w wielu projektach szło by ci lepiej. Pomysły, odwagę i energię niewątpliwie masz. Oby któryś biznes w końcu wypalił.

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety, Polacy dla Polaków są zawistni jak cholera, nie możesz mieć lepszej pracy czy zarobków, bo zaraz Cię zeżrą targani niepohamowaną zazdrością i głupotą. Ja w całym życiu sumując byłem w Hiszpanii 7 miesięcy, ale mieszkających tam Polaków poznałem na tyle, iż wiem, że kiedy tam zamieszkam będę maksymalnie izolował się od tych plujących jadem stworzeń, które karmią się cudzą porażką. Niesamowicie trujące środowisko. Przykro mi, że Wam się nie udało, nie wiem czego Wam życzyć z mojej strony. Wiem natomiast, że nie powinno się rezygnować z marzeń i jeśli znów wpadniesz na taki pomysł, który osoby z Twojego otoczenia będą nazywać szalonym, nie zastanawiaj się i realizuj go. Ja na własny biznes nigdy bym się nie szarpnął, bo nie mam do tego głowy, ale wiem co to znaczy uchodzić za dziwadło tylko z powodu chęci samorealizacji. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielki szacun dla ciebie. Tacy jak ty kreca ten swiat.

    Najwazniejsze to pamietac o tym jak ludzie podchodza do biznesu w USA: jak sie nie udalo to znaczy ze zdobyles cenne doswiadczenie na nastepny raz. I probujesz dalej.

    Konkretnie ten bar to jednak bylo przedsiewziecie na wyrost bo jest to interes wybitnie sezonowy. Czyli liczenie ze w sezonie zbierze sie siana na caly rok jest optymistyczne. Fajnie by bylo zeby tak sie dalo jechac ale to zbyt piekne zeby bylo prawdziwe.

    Co do Polakow to ja mysle ze troche przesadzasz. Zawsze i wszedzie znajda sie ludzie zawistni a na forach internetowych wyzywa sie duzo psycholi krozystajacych z anonimowosci.

    Najciekawsze w tym jest ze zrobiles bardzo dobry blog i piszesz interesujaco z niejakim talentem:).

    Dlatego wielka prosba: PISZ DALEJ! Juz nie o barze ale o dalszych losach. Zamierzasz dalej probowac w Hiszpanii? A moze wracasz do Polski? Jakies inne plany?

    OdpowiedzUsuń
  4. To bardzo przykra wiadomość, że zamykacie bar. Było nam miło gościć u Was i życzymy powodzenia w przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za słowa otuchy. Po prawdzie nie jest zupełnie tak, że to co się dzieje nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. To bardzo stresująca sytuacja. Nawet nic chodzi o pieniądze i świadomość straty takiej a takiej kwoty, po prostu znowu staję w obliczu sytuacji: Co dalej? Ano do Polski raczej nie wrócimy. Nie ma po co. W Alicante perspektyw też nie widać. Na ten moment myślimy o ruchu wewnątrzhiszpańskim, albo skoku na Wyspy. Decyzja zapadnie w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozostaje zyczyc powodzenia ale akurat teraz jest wszedzie szaro i nie widac by sie mialo poprawic.

    Jesli myslicie o UK to oni jeszcze nie odczuli kryzysu bo rzad drukuje funty ale od przyszlego roku wchodza ostre oszczednosci wiec trzeba to brac pod uwage.

    W kazdym razie blog bedziemy przegladac czekajac na dalszy odcinki tej historii. Poza tym przyjemnie sie czyta twoje opowiesci na kazdy temat bo piszesz ciekawie i z wyobraznia dodajac rozne przemyslenia.

    OdpowiedzUsuń
  7. życzę szczęścia, przykro,że zamykacie bar, od niedawna czytałem twojego bloga z wielkim zainteresowaniem ponieważ sam wraz z rodziną zamierzam wyemigrować do Alicante(za jaki czas)
    mam kilka pytań związanych z przeprowadzką, szkołą dla dzieci itp.
    na jaki adres mogę napisać?
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. szkoda ze zamykacie, ale najwazniejsze ze sprobowaliscie. zawsze cos - a marudzacymi sie nie przejmujcie. zawsze najbardziej marudza, dopiekaja i narzekaja ci, ktorzy nie maja tyle odwagi zeby sprobowac. tez bylam krytykowana, ze rzucam magisterke i jade w swiat (mieszkam z chlopakiem w valencii) ale to byla jedna z najlepszy, decyzji w moim zyciu.
    moze sprobujcie otworzyc bar w valencii?? tutaj w sumie turystow w zimie nie ma wielu, ale z tego co widzialam w weekendy knajpy sa pelne. a hiszpanom smakuja polskie potrawy - moi znajomi sie zakochali w nalesniakach i mielonych. :D
    jak cos, to napisz mi prosze na maile, moge sie rozejrzec za jakim lokalem. jeden nawet jest do wynjaecia pod moim mieszkaniem, ale nie wiem czy z przeznaczeniem na bar. :)
    mimo wszystko pozdrawiam i zycze powodzenia!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam wg mnie wielka szkoda że Ci się nie udało, może gdzieś inny biznes, ja właśnie dzisiaj znalazłem Twojego bloga będąc w el Campello, Twój bar był w sumie niedaleko. Za parę dni wracam do polski po krótkich wakacjach, wg mnie jest to urocze miejsce, jedynie mnie wkurzają lejące psy wszystkie możliwe kąty, przecież tu tak pieknie.
    Gdybyś się ostał to na jednej nodze wpadał ym do Ciebie na hrchete
    Pozdrawiam i powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  10. W życiu trzeba żałować tylko tego czego sie nie sprobowalo.
    Szacun.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.