Lokal już nie działa. Prace komisji likwidacyjnej w toku.

Ogłoszenia w Internecie, w pracie, kartka na lokalu - tyle na razie możemy zrobić. Zainteresowanie co jakiś czas się pojawia, można powiedzieć falami. Tydzień nic i jednego dnia 5 telefonów (w żaden sposób nie pokrywa się to z datą ukazywania się ogłoszeń). No więc już się nie dziwię tylko wciąż mam nadzieję, że chociaż parę gratów choćby za parę groszy odsprzedam. Wczoraj byłem na wycieczce w Altei, a tam wciąż sporo turystów w odróżnieniu od Playa San Juan, która od połowy września jest w zasadzie martwa. Jak to wszystko inaczej wygląda od środka. Jeszcze miesiąc przed wyjazdem nic nie wiedzieliśmy o Alicante, ba nawet o istnieniu miasta o tej nazwie. Coś było na rzeczy. W Hiszpanii bardziej znanych miejsc, silniejszych turystycznych miast-marek jest mnóstwo.

Alicante to niestety II liga. Turystyczna mekka, ale tylko dla Hiszpanów - Madrytyczyków gwoli ścisłości. Dociera tu jeszcze nieco Włochów i Francuzów. Zasada ta dotyczy zwłaszcza Playa San Juan, która jest zadziwiającym miejscem. Wielka, piękna, szeroka plaża, wzdłuż niej szpaler wysokich apartamentowców. Wzdłóż kilkukilometrowej plaży znajdują się raptem 2 hotele. W II i III linii są jeszcze tylko kolejne 2 ... Zważywszy na wielkość plaży to śmiesznie mało. Gdybym zwrócił uwagę na te parametry wcześniej... gdybym...

Są tu praktycznie same mieszkania na wynajem, albo takie które służą tylko właścicielom i ich procentowo jest bardzo dużo. Po prostu nie ma wystarczającego rynku podaży. Właścicielami mieszkań są Hiszpanie, najczęściej już wiekowi, którzy słowa nie znają po angielsku. Jaki turysta zagraniczny ma od nich wynajmować te mieszkania?

Jakże mylący jest widok okazałych budowli i wspaniałej efektownej plaży San Juan. Nie ma tu podstawy - rozbudowanej, dostępnej bazy noclegowej dla turystów. Jeden duży hostal i to kwadrans drogi od plaży to tyle co nic. Brak dużych klubów, dyskotek. Same bary i restauracje, nawet te wielkie to o wiele za mało. Oby z moich błędów skorzystał ktoś inny. Ten blog to taki zapis moich spostrzeżeń, przemyśleń i na gorąco i takich bardziej rozłożonych w czasie.

Im bardziej o tym myślę, tym bardziej mam przeświadczenie, że to nie miało prawa się udać. Pomijając fakt kryzysu, mojego małego doświadczenia i niedoinwestowania baru. Hermetyczna plaża, z bardzo mało zróżnicowaną klientelą w porównaniu choćby z plażą w centrum. Na to nakłada się jeszcze fatalna w mojej ocenie polityka promocyjna władz miasta. Alicante wydaje miliony na nowe drogi i tramwaje, ale turyści, którzy tu przyjeżdżają mają w głowie tylko Castillo Santa Barbara, ewentualnie pobliskie barrio. I tyle. Już oczyma wyobraźni widziałem tramwaj nowiutkiej linii L4, z którego - zatłoczonego do granic możliwości, wysypują się turyści jadący poplażować w lepszych warunkach i... srodze się zawiodłem.

Promocja tramwajów jest tylko po hiszpańsku - ogranicza się do plakatów i banerów przy kilku głównych ulicach i obklejeniu wagonów. Turysta wędrujący sobie po centrum nie ma bladego pojęcia, że ten tramwaj, który stoi sobie tuż przy marinie jachtowej może go w niecałe 20 minut zawieźć nad wielką, piękną plażę, pełną boisk do siatkówki, przyrządów gimnastycznych, knajp...

Tramwaje ziały pustkami nawet w sierpniu. Myślałem, że nowa linia otwarta niespełna rok temu w swój pierwszy letni sezon będzie prawdziwym hitem. Bezpośrednie, szybkie i łatwe połączenie między dwiem najpopularniejszymi plażami miasta. Niestety moje kalkulacje w tym zakresie wzięły  w łeb. Z perspektywy Polski każde miasto leżące nad morzem Śródziemnym musi się jawić jako wspaniały turystyczny kocioł. Tymczasem z bliska wyszło z całą bezwzględnością jak mało Alicante ma atutów. To miasto słabo w Europie rozpoznawalne nie mogące rywalizować nie tylko z takimi potęgami jak Barcelona, Walencja czy Sevilla, ale nawet Malaga, Almeria czy leżące nad znacznie chłodniejszymi wodami San Sebastian.

No cóż. Uczymy się całe życie. Ta nauka w las nie pójdzie. Nieprędko znowu wezmę się za nowy biznes pewnie. Na pewno będzie to coś niskonakładowego i w dużym, znanym mieście. Mam dość prowincji. Jak Ci tu się nie uda to pole manewru jest bardzo wąskie.

Komentarze

  1. Jak zwykle interesujaco piszesz ale wychodza zaskakujace sprawy. Wyglada na to ze dopiero teraz jestes na etapie wlasciwej oceny szans tego biznesu a duza czesc tego mozna bylo zrobic wczesniej. Zaskakuje to tym bardziej ze przeciez miales juz niemale doswiadczenie z Polski. Czyzby zgubil cie nadmierny optymizm na zasadzie "w deszczowej Polsce nic nie moze sie udac a w slonecznej Hiszpanii na odwrot"? Ja tu widze analogie z tym co bylo w Polsce: probowales rozkrecac interesy w miejscowosci Ostroda ale to jest przeciez bardzo male a ludzie tam chyba bide klepiom wiec jaki to jest rynek? Trzeba by bylo sie przeniesc do duzego miasta zeby miec potencjalna baze klientow ale tam jest oczywiscie wieksza konkurencja i wyzsze ceny wynajmu. Tak samo z Alicante, teraz dochodzisz do slusznego wniosku ze to nienajlepsze miejsce, znowu cos w rodzaju Ostrody. Ale w innych lepszych miejscach konkurencja juz siedzi a ceny wynajmu sa wyzsze. Na dodatek do tego wszystkiego wyglada na to ze w Hiszpanii szykuje sie wieloletnia bryndza, dobre czasy juz byly i szybko sie nie powtorza. Ale nie zniechecaj sie, probuj dalej i opisuj jak leci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz jak najbardziej rację. Większe miasto = wyższe ceny + wyższa konkurencja. Alicante to był taki wybór nieco z konieczności bo nasz skromny budżet nie dawał nadziei na podobny biznes w tłoczniejszym miejscu.

    Podjęliśmy ryzyko - z bardzo skromny budżetem nadziei,że damy radę, że w takim piękny miejscu nie może zabraknąć turystów. Wszystko dookoła wskazywało na to, że wakacjuszy nie zabraknie. Tymczasem ileś tam negatywnych czynników, które nałożyły się na siebie sprawiły, że lokal ledwie zarabiał w kilka najbardziej tłocznych tygodni. Przewidywaliśmy wiele zagrożeń, lecz, któż mógł przewidzieć, że wszystkie negatywne czynniki wystąpią jednocześnie? Niestety na zimną jak lód kalkulację i bezpieczne inwestycje mogą sobie pozwolić tylko bogacze. Sam proces rzetelnego rozpoznawania rynku jest bardzo kosztowny i długotrwały.

    Kasa nam się kończyła, nie mogliśmy dłużej czekać. Po prostu trzeba będzie spróbować znowu, gdzieś, kiedyś. Mądrzej. Tak sobie właśnie postanawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam i zycze powodzenia i pomyslow....pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Krótko mówiąc, Alicante nie jest znaną za granicą miejscowością wypoczynku letniego, a Playa San Juan nie ma ani wielu hoteli, ani rozrywek nocnych.
    Wyraźnie to teraz widać. "Kryzys" nie jest już teraz tak ostry jak dawniej, ale jednak wciąż ludzie pamiętają przeszłość i oszczędzają.
    Zdaje się, że słusznie by było znaleźć sobie jakieś zajęcie w większym mieście.
    I czekać aż znów nadarzy się sposobność na działania bardziej samodzielne.
    Naprawdę serdecznie życzę Wam powodzenia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda ze sie nie udalo.Moze sprobuj w innym miescie,innym kraju.Moze w Londynie.Skontaktuj sie z wlascicielem limuzyn Hamit- :capitallimo wiem ze szukal managera do prowadzenia polskiej dyskoteki.Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam dzisiaj czytam cały Twój blok po raz pierwszy, no niestety jak się kasa kończy to nie ma wyjścia, przykro mi natomiast ja tu przylatuje co rok i uważam że jest wspaniale włąsnie nie za dużo turystów potykających się o siebie, od benidormu do alicante ciągną się dziesiątki kilometrów deptaków i plaż w sumie to jeszcze dalej podobnie jest z tramwajem, przejaz w strefie A za bilet od odoby to 1,45 E na kartę jeszxze taniej.
    Szkoda bo fajnie by było wpaść do polskiego PAbu a nie tylko do angielskiego irlanckiego itd.
    Ja uważam że alicante aż po benidorm czyli tzw europejskie las vegas są nie do pobicia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jest 15 maj 2015 od wczoraj czytam Twój reportaż, jest tak realistyczny na 100%, szkoda że nie wytrzymałeś cięższych czasów, z miłą chęcią wpadłbym do knajpki nie raz a codziennie, ponieważ jestem w el Campello na holsach. Brakuje takich ludzi jak ty.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.