Zabili mnie prawie metalem...

Wpadli tacy dziwni, kiedy było jeszcze pusto. Nawrzucali do clip-maszyny monet i rozpętało się piekło. (Tu wyobraźcie sobie najobrzydliwsze, najbardziej harczące, gardłujące, rzęrzące odgłosy wydawane paszczą ludzką przy akompaniamencie ciężkich gitar i perkusji, przy której huk huty pracującej pełną parą jawi się jako niewinna igraszka.

Próbowałem się ratować w rozpaczy wrzuciłem eurasa do paszczy potwora generującego ten nieludzki zgiełk. Zanim się doczekałem minęły niemal 3 godziny. Po drodze na szczęście pograły sobie nieco lżejsze zespoły, takie opętane przez szatana co najwyżej w umiarkowanym stopniu. Najwyraźniej maszyna ma wgrany jakiś algorytm chroniący agresorów muzycznych przed całkowitym zdominowaniem imprezy.

Nie to, że ja ciężkim brzmieniem gardzę i czasem mocniejszym nawet łupu cupu dup. Wybrałe sobie Fatboy Slim i "Right here right now" cudownie dydatktyczny teledysk ukazujący w pigułce marność ludzkiego żywota. To wszystko sprawiło, że powrót do głośników kawałków z "parszywej dziesiątki" jawił mi się wręcz jako wybawienie. Nie na długo, ale zawsze.

Muzyka to nie wszystko. Jest piijane towarzystwo jeszcze, coraz bardziej rozpoznawalne twarze i ich gusta alkoholowe. Roznegliżowane Panie w każdym wieku tańczące po stołach i kładące biusty dowolnej wielkości na barze... Bywa interesująco. Moja posępna twarz emanująca spokojem i powściągliwością najwyraźniej pasuje do tego miejsca. Nawaleni jak stodoła klienci z rzadka zauważają, że nie mają do czynienia z wesołkiem. Owszem są chwile, że człowiek miałby chęć dołączyć do imprezowego szaleństwa, ale nie... To nie ta strona baru. Trzeba nalewać, kasować, nalewać, kasować, wytężać słuch wychwytując poprzez ryczące głośniki wysoko, średnio i niskoprocentowe pragnienia barowych bywalców.

 Czasem można się też wzruszyć. Koleś bełkotał, za diabła nie szło zrozumieć co tam sobie życzył. W końcu przygotowałem zamówioną porcję etanolu. Na koniec gościu zapytał mnie skąd jestem. Gdy odparłem, że z Polski sięgnął chwiejną ręką do kieszeni i zamaszystym ruchem wręczył mi garść monet w charakterze napiwku, artykułując tylko jak najpiękniej potrafił polskie "dziękuję".

I łza by mi się zakręciła w oku i skapnęła na klejącą się od porozlewanych trunków i napojów podłogę, ale nie zdążyła. Następne zamówienie, nalewak, butelka, kieliszek, szklanka... Bar łup! Banknot, ekran dotykowy, szufladka kasy, brzęk monet z reszty... I krąg ekonomicznego życia pubu się zamyka.

Komentarze

  1. Twój blog jest cudowny.Trzymam za niego kciuki i zapraszam do mnie.
    [zakochana0010.blog.pl]

    OdpowiedzUsuń
  2. A moze jak jest pusto i wrzuca ostre granie to zalozyc sluchawki? Do pubu ludzie przychodza sie nawalic a panie chca sie zalapac na dopompowanie. Barman se na to wszystko patrzy filozoficznie ale na dluzsza mete to jest chyba nudne, moze jak klientela jest stala to da sie z kims pogadac.

    OdpowiedzUsuń
  3. dobry metal nie jest zły ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za miłe słowa. Postaram się mimo braku czasu i permanentnemu niewysypianiu się pisać tu regularnie.

    Pomysł z słuchawkami na uszy jest nęcący, ale ryzykowny. Tak już jest w tej knajpie, że jest pusta, pusto i nagle ni z tego ni z owego zwala się 20 osób na raz... Jak ich nie zauważę szybko to chociaż usłyszę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ile to wszystko kosztuje czyli kasa, kasa, kasa.

Oni w środy jedzą...

Chłodna enklawa w piekielnym gorącu.